50 kilometrów lewym pasem. "Szeryf"? Nie, ofiara błędów w szkoleniu

Młody, niedoświadczony kierowca, mieszkaniec niewielkiego miasta. Tu był szkolony, tu zdawał egzamin na prawo jazdy. Od chwili uzyskania uprawnień jeździł wyłącznie w obrębie rodzinnej miejscowości. Wreszcie zdobył się jednak na odwagę i ruszył w Polskę. Jakie bywają skutki takiej sytuacji? Mogliśmy się o tym przekonać, podróżując w ostatnią niedzielę czerwca drogą ekspresową S7...

Przez co najmniej 50 kilometrów podążaliśmy za samochodem, który na całym wspomnianym dystansie nieustannie zajmował lewy pas. Jego kierowca ignorował natarczywe sygnały pojazdów za sobą, nie reagował na widok aut niemal wjeżdżających mu w zderzak (tego absolutnie nie pochwalamy), wyprzedzających go z prawej strony. Stoicki spokój, lewy pas, wyraźne starania, by nie przekroczyć dopuszczalnej prędkości...

Art. 16. Prawa o ruchu drogowym jednoznacznie stanowi, że "Kierujący pojazdem, korzystając z drogi dwujezdniowej, jest obowiązany jechać po prawej jezdni." Za zlekceważenie tego przepisu grożą dwa punkty karne i mandat w wysokości do 500 zł.

Reklama

Zirytowani, a jednocześnie zaintrygowani zadzwoniliśmy na policję. Okazało się, że już wcześniej otrzymała ona informację o dziwnym zachowaniu kierowcy kii rio i wysłała radiowóz, by sprawdzić, co się dzieje.

Po dobrych trzech kwadransach zagorzały miłośnik lewego pasa zjechał wreszcie na stację benzynową. My za nim. Zobaczyliśmy, że za kierownicą kii siedzi młody mężczyzna, właściwie chłopak. Był grzeczny, spokojny, jakby nawet trochę senny. Powiedział, że mieszka w Przasnyszu. Dotychczas jeździł wyłącznie po ulicach tego niespełna 20-tysięcznego powiatowego miasta, leżącego na północy Mazowsza. Teraz, po dwóch latach od uzyskania prawa jazdy postanowił po raz pierwszy wybrać się na wycieczkę i to daleką, bo do Krakowa. Dlaczego cały czas jechał lewym pasem ekspresówki? Bo... nie wiedział, że tak nie wolno. Na kursie nie mówili, na drogi szybkiego ruchu nie wozili, egzaminatora ten punkt przepisów też nie interesował.

Podobne tłumaczenie usłyszeli również policjanci, którzy zdążyli tymczasem pojawić się na miejscu. Sprawdzili kierowcę alkomatem. Był trzeźwy. Zapytali go o zdrowie, czy nie potrzebuje przypadkiem pomocy lekarza? Nie, czuje się doskonale. A nam... Nam w pewnej chwili zrobiło się żal młodego przasnyszanina i poprosiliśmy funkcjonariuszy, by odstąpili od jego ukarania.

Chłopak nie okazał się przecież władcą szos, drogowym szeryfem, złośliwie blokującym lewy pas, lecz ofiarą własnej niewiedzy i błędów w szkoleniu kandydatów na kierowców. Zastanawiamy się jednocześnie, czy incydent, którego byliśmy świadkami na S7 był zdarzeniem wyjątkowym, czy przejawem głębszego problemu. Jak wiele osób, pochodzących z niewielkich miejscowości i tam zdobywających uprawnienia do prowadzenia pojazdów mechanicznych, jest później skazanych na to, by gubić się w wielkomiejskich ruchu i nie potrafić zachować się na autostradach i drogach ekspresowych?           

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy