Uderzysz w pieszego, zanim zdążysz nacisnąć pedał hamulca!
Podstawowym warunkiem bezpiecznego prowadzenia samochodu jest dostateczna widoczność. Co to oznacza? Zasada jest bardzo prosta. Jeśli widoczność wynosi 100 metrów, to musisz jechać z taką prędkością, abyś na tych stu metrach mógł w razie potrzeby wyhamować.
Ograniczona widoczność występuje nie tylko w czasie mgły, ulewnego deszczu czy śnieżycy, ale przede wszystkim w nocy. Widzimy tylko na taką odległość, na jaką oświetlają drogę reflektory naszego auta. To jednak teoria. W praktyce ta widoczność w nocy może ulec w pewnych warunkach radykalnemu zmniejszeniu. Dlaczego?
Na podstawie moich wieloletnich doświadczeń stwierdzam, że niewielu kierowców rozumie mechanizm powstawania nocnych wypadków. Niewielu zdaje sobie też sprawę z tego, jakim destrukcyjnym czynnikom podlega widoczność w nocy i jakie są ograniczenia ludzkiego oka. To jest tak, jak z pieszymi wędrującymi nocą skrajem jezdni albo poboczem. Uważają oni, że skoro widzą z daleka światła reflektorów samochodu, to kierowca z pewnością też ich widzi. Nic bardziej błędnego!
Proponuję zatem dziś krótki wykład. Z pewnością nikt wam tego nie tłumaczył na kursie na prawo jazdy, bo tam wkuwa się tylko bezmyślnie odpowiedzi na testowe pytania. Za kierownicą trzeba natomiast myśleć. Może dzięki tej lekcji będziecie podczas nocnej jazdy nieco ostrożniejsi i na moment zdejmiecie nogę z gazu. To może ocalić wasze życie albo zaoszczędzić wam poważnych kłopotów.
Jaka jest rzeczywista droga hamowania samochodu?
Znam wielu kierowców, którzy chwalą się: mój wóz ma hamulce jak brzytwy! W rzeczywistości nie tylko skuteczność hamulców decyduje o bezpieczeństwie. Równie ważne jest to, kiedy te hamulce uruchomicie.
Zanim kierowca naciśnie pedał hamulca, odbywa się skomplikowany proces. Najpierw oczy kierującego dostrzegają na drodze zagrożenie, np. idącego poboczem pieszego. Sygnał z oka poprzez nerw wzrokowy dociera do mózgu. Tutaj odbywa się błyskawiczna analiza dostrzeżonego obrazu, następuje ocena odległości, parametrów ruchu itd. Dzieje się to rzecz jasna w znacznej mierze podświadomie, w oparciu o nabyte doświadczenia. Mózg podejmuje decyzję: musisz hamować!
Wówczas przekazuje on za pośrednictwem włókien nerwowych polecenie prawej stopie, by przemieściła się z pedału gazu na pedał hamulca i mocno go nacisnęła. Neurony uruchamiają mięśnie i ścięgna. Wreszcie prawa stopa wykonuje polecenie i pedał hamulca zostaje wciśnięty. W tym czasie auto wciąż pędzi z niezmniejszoną w ogóle prędkością. Naciśnięcie pedału wcale jeszcze nie oznacza, że samochód już hamuje...
Cały proces przetworzenia widzianego obrazu i podjęcia decyzji nazywany jest czasem reakcji kierowcy. Średnio wynosi on 0,5 sekundy. Wiem, wiem, zaraz znajdą się tacy, którzy zawołają: "ja mam znakomity refleks, nie jestem jakimś starym dziadkiem, tylko młodym kierowcą i dlatego inni nie dorastają mi do pięt. Ja mam znacznie krótszy czas reakcji od przeciętnego".
Istotnie, u zawodników rajdowych można stwierdzić, że czas reakcji jest o wiele lepszy, wynosi np. ok. 0,3 sekundy. Tyle tylko, że inaczej jedzie się odcinkiem specjalnym podczas rajdu, kiedy to kierowca jest maksymalnie skoncentrowany i nastawiony na wszelkie możliwe zagrożenia, uślizgi, poślizgi itp.
W przypadku zwykłych kierowców taki poziom koncentracji jest praktycznie nieosiągalny, a jeśli już, to tylko na krótki czas i w szczególnie trudnych warunkach. Zazwyczaj, prowadząc samochód, zwłaszcza poza obszarem zabudowanym, myślicie o różnych sprawach, rozmawiacie z pasażerami, zerkacie na nawigację albo na komórkę. Te wszystkie czynności bardzo wydatnie obniżają czas waszej reakcji. Do tego dochodzi jeszcze zmęczenie, złe samopoczucie, jakieś problemy zawodowe czy rodzinne... W skrajnych warunkach czas reakcji może ulec wydłużeniu w wyniku tych czynników nawet do kilku sekund! Nie wspominam już o alkoholu albo narkotykach.
Załóżmy jednak, że mieścicie się z średniej czasu reakcji i wynosi on w waszym przypadku 0,5 sekundy. Po naciśnięciu pedału hamulca odbywa się z kolei proces ich uruchamiania.
Pompa zwiększa ciśnienie płynu hamulcowego, który jest tłoczony przewodami do cylinderków, a te z kolei uruchamiają klocki hamulcowe, dociskając je do tarcz, lub bębny. To wszystko też odbywa się błyskawicznie, ale jednak trwa. Pamiętajcie, żaden proces nie odbywa się nigdy w czasie zerowym. On musi trwać, choćby ułamki sekund, ale jednak.
Średni czas uruchamiania hamulców, czyli okres od naciśnięcia pedału hamulca do rozpoczęcia faktycznego hamowania trwa również około 0,5 sekundy. Łącznie mamy zatem 0,5 sekundy (czas reakcji kierowcy) + 0,5 sekundy (czas uruchamiania hamulców) = 1 sekunda. W ciągu tej magicznej sekundy samochód nadal mknie z dotychczasową prędkością zbliżając się błyskawicznie do przeszkody.
Zdążysz wyhamować czy nie?
Droga efektywnego hamowania zależy oczywiście od wielu czynników: od śliskości jezdni, stanu opon, stanu samych hamulców itd. Popatrzcie teraz na kolejny rysunek:
Widzicie na nim rzeczywiste drogi hamowania przy różnych prędkościach: od 30 km/h do 140 km/h. A teraz wyobraźcie sobie, że jedziecie nocą, poza miastem, nieoświetloną szosą. W waszym samochodzie włączone są światła drogowe (potocznie: długie), które powinny oświetlać drogę na odległość co najmniej 100 metrów.
Kiedy porównacie na rysunku zasięg świateł drogowych i drogi hamowania pojazdu łatwo zauważyć, że do prędkości ok. 100 km/h wszystko jest ok, droga hamowania jest krótsza od zasięgu świateł, a więc macie szansę wyhamować w razie zauważenia przeszkody. Dopiero przy prędkości 140 km/h droga hamowania jest dłuższa niż zasięg reflektorów.
W praktyce jednak nie jest tak, że możemy jechać stale z włączonymi światłami drogowymi. Z przeciwka zbliża się pojazd. Musisz przełączyć więc światła drogowe na światła mijania. I co się wówczas dzieje?
Zasięg świateł mijania jest znacznie mniejszy, niż drogowych, wynosi tylko ok. 40 metrów. A ty jedziesz wciąż z tą samą prędkością, powiedzmy 90 km/h. Zwróć uwagę, że teraz w przypadku pojawienia się przeszkody już nie zdążysz przed nią wyhamować, bo droga hamowania przy prędkości 90 km/h jest znacznie dłuższa, niż zasięg świateł mijania.
Jeśli zatem okaże się, że skrajem jezdni idzie pieszy (bez elementów odblaskowych - co jest nagminne) w odległości np. 45 metrów, to ty go nie zauważysz na tyle wcześnie, by móc przed nim wyhamować! Droga hamowania wyniesie około 65 metrów, a ty dostrzeżesz go z odległości 40 metrów. To jednak jeszcze nie wszystko! Popatrz na fotografię:
Tutaj w światłach mijania widać wyraźnie osobę pieszą idącą skrajem jezdni. A co będzie, jeśli z przeciwka akurat nadjedzie inny pojazd? Oko ludzkie działa podobnie jak obiektyw aparatu fotograficznego. Im więcej do niego napływa światła, tym bardziej przymyka się. Inaczej zdjęcie byłoby prześwietlone. W aparacie do ograniczenia strumienia świetlnego służy przesłona, a ludzkim oku zwężająca się źrenica:
U góry widzimy oczy kierowcy podczas nocnej jazdy, kiedy to nie są one wystawione na oświetlenie światłami innego pojazdu. Wówczas źrenice są mocno rozszerzone, by oko jak najlepiej widziało w ciemności. W takim przypadku zauważycie pieszego z odległości 40 metrów (w światłach mijania).
Jeśli jednak z przeciwka zbliża się inne auto, świecąc swoimi reflektorami (nawet prawidłowo ustawionymi), to twoje oczy otrzymują nagle znaczną porcję światła i źrenice odruchowo zwężają się. Dzięki temu mniej oślepiają cię reflektory tamtego samochodu, ale... No właśnie, obszary ciemne widzisz znacznie gorzej.
W czasie wymijania się z tamtym pojazdem pieszy nie jest już więc widoczny dla ciebie z odległości 40 metrów, ale zasięg widoczności skraca się do 30, a nawet 20 metrów. Co to oznacza? Przy prędkości 90 km/h uderzysz w niego, zanim w ogóle zdążysz nacisnąć pedał hamulca!
To jest właśnie taki mechanizm wypadku, jak na zamieszczonym poniżej filmie:
Kierowca oślepiony światłami mijania pojazdu nadjeżdżającego z przeciwka zauważa pieszą zbyt późno. Na szczęście uderza ją tylko lusterkiem. Mogło to jednak skończyć się o wiele gorzej. To jest właśnie bardzo częsta przyczyna nocnych wypadków, potrąceń pieszych czy rowerzystów jadących bez żadnego oświetlenia.
Ogromna większość kierowców w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że po przełączeniu świateł drogowych na światła mijania zasięg widoczności radykalnie maleje, a do tego dochodzi jeszcze czasowe zmniejszenie jakości widzenia w ciemności na skutek oślepiania światłami pojazdu nadjeżdżającego z przeciwka.
Czy wiesz, że jedziesz po omacku?
Jak można zapobiec temu zagrożeniu? Według kolejnej prostej zasady: nie widzę - to nie jadę. Oczywiście nie chodzi o to, by zatrzymać się, ale podczas wymijania i przełączenia świateł drogowych na mijania zmniejszyć prędkość. Oczywiście niektórzy zaraz wykrzykną: bzdura! Ja doskonale widzę, nawet jak mnie oślepiają. Takie przechwałki nadają się jednak wyłącznie na imprezę w kiepskim i mało wyrobionym intelektualnie towarzystwie. Praw fizyki nie da się oszukać!
Jeżeli podczas wymijania, po przełączeniu świateł drogowych na światła mijania nadal pędzisz z prędkością 100 km/h, to w pewnym sensie jedziesz po omacku! Tak, tak! I jeśli w tym czasie napatoczy się na twojej drodze ciemno ubrany pieszy, jakiś dureń na rowerze bez oświetlenia albo napotkasz nieoświetloną przyczepę, traktor albo inną przeszkodę, to walniesz w nią jak dwa razy dwa jest cztery. I nic tu nie pomoże twój znakomity refleks albo hamulce jak brzytwy.
Dlatego właśnie producenci samochodów pracują nad inteligentnymi światłami drogowymi, które potrafią tak ułożyć wiązkę światła emitowanego przez diody, by nie oślepiać kierowcy nadjeżdżającego z przeciwka, a jednocześnie zapewnić jak najdalsze oświetlenie drogi przez cały czas. Wówczas nie trzeba przełączać świateł mijania na drogowe nawet podczas wymijania.
Jak na razie jednak, ogromna większość samochodów ma tradycyjne reflektory i jeszcze dużo czasu upłynie, zanim inteligentne LEDy znajdą się w każdym aucie. W dodatku w Polsce spora część samochodów na światła ustawione nieprawidłowo, co jeszcze bardziej zwiększa oślepianie.
Potrącenie pieszego to duże problemy
Uderzenie w człowieka idącego poboczem albo rowerzystę to dla kierowcy duże przeżycie, nawet jeśli tamten delikwent był w dużej mierze sam sobie winien, bo nie miał odblasków ani oświetlenia. Dla każdego normalnego człowieka zabicie lub poranienie kogoś albo uczynienie kaleką to przecież ogromny wstrząs psychiczny. Nie chodzi to jednak tylko o wyrzuty sumienia czy traumatyczne doznania. Potrącenie człowieka to także przesłuchania przez policję i prokuraturę, rozprawa przed sądem i groźba wyroku, który może zaważyć na całym waszym życiu. Chociażby dlatego, że jeśli znajdzie się biegły, który oceni, że podczas nocnej jazdy nie dostosowaliście prędkości do zasięgu widoczności, to będzie miał rację.
Z drugiej jednak strony należy zadać sobie pytanie: skoro piesi poza obszarem zabudowanym mają obowiązek nosić odblaski, skoro rowerzyści mają obowiązek mieć oświetlenie i po zmroku go używać, to czy brak takiego wyposażenia nie przesądza o wyłącznej winie potrąconego?
To tak jakby spacerował to kolejowym torowisku
Uważam, że prawo należy zmienić. Jeśli ktoś urządzi sobie nocny spacer po torach kolejowych i przejedzie go pociąg, to nikt nie będzie winił za to maszynisty. Tory są przeznaczone do ruchu pociągów, a nie do spacerów.
Podobnie autostrady i drogi ekspresowe przeznaczone są tylko do ruchu samochodów i motocykli. Pieszy ani rowerzysta nie mają tam prawa wstępu. A jeśli jednak tam się pojawią, to... tak jak z torowiskiem. Wyłączna ich wina. Jeśli po zwykłej szosie pozamiejskiej jedzie rowerzysta, to jego elementarnym obowiązkiem jest mieć włączone sprawne oświetlenie. Jeśli idzie poboczem pieszy, to ma mieć odblaski. A jeśli nie mają oświetlenia czy odblasków, to w razie potrącenia ich wyłączna wina.
Popatrzcie:
Czy można byłoby winić kierowcę, gdyby potrącił tych pozbawionych rozumu rowerzystów, którzy byli widoczni dopiero z odległości kilkunastu metrów? Oczywiście, że nie! To byłaby wyłącznie ich wina. Jak można jechać nocą skrajem ruchliwej jezdni bez żadnego oświetlenia??? W Polsce to niestety typowe i powszechne zjawisko.
A tutaj? Czy gdyby kierowca potrącił tego pozbawionego wyobraźni pieszego, to byłby winny?
Moim zdaniem oczywiście nie, bo obowiązkowym wyposażeniem samochodu nie jest noktowizor.
Dlatego też takie rozwiązania prawne powinny zostać stworzone:
"Jeżeli pieszy porusza się drogą poza obszarem zabudowanym w okresie od zmierzchu do świtu bez elementów odblaskowych, to w razie potrącenia przez pojazd ponosi wyłączną winę za spowodowanie wypadku.
Jeżeli rowerzysta porusza się drogą w okresie od zmierzchu do świtu bez elementów wymaganego oświetlenia roweru, to w razie potrącenia przez pojazd ponosi wyłączną winę za spowodowanie wypadku."
Wiem, że to kontrowersyjny pomysł. Przecież pieszych i rowerzystów traktuje się jako tych "biednych, niechronionych uczestników ruchu". Jeśli jednak taki uczestnik ruchu sam ostentacyjnie lekceważy prawo i w wskutek tego naraża się na niebezpieczeństwo, to powinien być wyłączony z wszelkiej ochrony. Koledzy dziennikarze, nie wbijajcie do głów rowerzystom, że są szczególnie uprzywilejowani, nie podlizujcie się pieszym, że to kierowca ma na nich uważać. Nie uprawiajcie zakłamania i taniego populizmu, podlizując się w ten prymitywny sposób gawiedzi.
Myślę, proponowane przeze mnie rozwiązanie szybko zdyscyplinowałoby wielu kierowców i pieszych. Spełniłoby też podstawową przesłankę Temidy - prawo musi być sprawiedliwe. Jeśli nikt nie wini maszynisty pociągu za potrącenie pieszego spacerującego po torach, bo wiadomo, że maszynista ten nie miał szans na wyhamowanie, to czy można winić kierowcę za potrącenie rowerzysty lub pieszego, jeśli ten kierowca także nie miał szans na zatrzymanie samochodu?
Polski kierowca