Sześciokrotnie tańsza jazda niż podobnym samochodem z dieslem
Samochody z napędem elektrycznym miały być przyszłością motoryzacji. Miały, bowiem na razie nie spełniają pokładanych w nich nadziei.
Seryjnie produkowane i będące w normalnej sprzedaży modele można policzyć na palcach jednej ręki. Jednym z nich jest Nissan Leaf. Ostatnio takie właśnie auto, rocznik 2013, czyli w najnowszej wersji, pojawiło się w Krakowie, jeżdżąc w barwach firmy kurierskiej.
- Nie ukrywam, że Leaf nie do końca odpowiada naszym wymogom, bo nie nadaje się do przewożenia większych gabarytowo przesyłek (pojemność bagażnika - 370 l, maksymalna ładowność 395 kg - przyp. red.) - przyznaje jego użytkownik, Waldemar Kędzierski. - Dlaczego zatem został włączony do naszej floty? Taką decyzją podjął nasz szef, bardzo wyczulony na kwestie ekologii.
Gdyby nie widniejące na nadwoziu napisy "100% electric" i wizerunek przewodu elektrycznego z wtyczką, ten samochód nie zwracałby na ulicy niczyjej uwagi. Wygląda bowiem jak zwykły kompakt. Pod względem wymiarów zewnętrznych jest bardzo podobny do najświeższej nowości Nissana, czyli hatchbacka Pulsar. Przy identycznym rozstawie osi, wynoszącym 2700 mm (to o 70 mm więcej niż w przypadku popularnego Qashqaia I) i praktycznie tej samej szerokości (1770 mm) jest od niego o 60 mm dłuższy i o 30 mm wyższy. Różnice gołym okiem niemal niezauważalne.
W kabinie opisywanego Leafa dominuje bezmiar czarnego, twardego, smutno prezentującego się plastiku. Ponura kabina pozytywnie zaskakuje natomiast swoją przestronnością. Również pasażerowie podróżujący z tyłu nie powinni narzekać na brak miejsca, zarówno na nogi, jak i nad głowami. A jak wiemy nie jest to bynajmniej regułą we współczesnych samochodach, nawet tych z wyższych segmentów.
Wiele osób za duży plus Leafa uzna wysoką pozycję za kierownicą, dzięki której łatwiej obserwuje się sytuację na drodze.
Z siermiężnym wystrojem wnętrza kontrastują niektóre elementy wyposażenia: system bezkluczykowego otwierania i zamykania auta, podgrzewane fotele, podgrzewana, wielofunkcyjna, pokryta skórą kierownica, kamera cofania. Jest też radio CD z wejściem USB i klimatyzacja.
Nissana Leaf napędza silnik elektryczny o mocy 80 kW, uruchamiany przyciskiem na desce rozdzielczej. Gdy to czynimy, nie rozlega się żaden dźwięk, w samochodzie nadal panuje niczym niezmącona cisza, za to przed oczami kierowcy rozbłyskuje różnokolorowymi światełkami bardzo nietypowy zestaw instrumentów. Jest wśród nich cyfrowy prędkościomierz oraz wskaźniki: poziomu naładowania i temperatury akumulatora jonowo-litowego, chwilowego wykorzystania mocy, szacowanego zasięgu (w kilometrach). Ekonomicznie jeżdżący kierowcy są "nagradzani" specjalnymi symbolami, kolejno pojawiającymi się na wyświetlaczu. Im bardziej jesteśmy "eko", tym więcej otrzymujemy "ekodrzewek".
Zielona lampka z wizerunkiem samochodu sygnalizuje gotowość auta do rozpoczęcia jazdy. Za pomocą przełącznika, przypominającego elegancki flakonik perfum, przestawiamy bezstopniową, automatyczną skrzynię biegów z położenia P w D ECO i bezgłośnie ruszamy na przejażdżkę. Bardzo szybko przekonujemy się, że zawieszenie Nissana Leaf znakomicie tłumi nierówności nawierzchni. Po chwili jesteśmy już na obwodnicy autostradowej Krakowa, gdzie możemy sprawdzić inne cechy tego nietuzinkowego samochodu. Według danych fabrycznych Leaf rozpędza się się od 0 do 100 km/godz. w ciągu 11,5 sekundy, w rzeczywistości sprawia wrażenie pojazdu zdecydowanie bardziej dynamicznego (zwłaszcza po przestawieniu napędu z trybu D ECO, ograniczającego moc silnika, w D). To oczywiście zasługa wartości i przebiegu momentu obrotowego. Przyjemnie jeździ się autem, które znakomicie, jak to mówią, "zbiera się od samego dołu"... Prędkość maksymalna wynosi katalogowo 144 km/godz., ale wiemy, że w praktyce jest wyraźnie wyższa. No a doznania z podróżowania samochodem, w którego wnętrzu nawet przy szybkiej autostradowej jeździe słychać jedynie szum wiatru i opon - bezcenne...
Przejechaliśmy, raczej mało "eko", około 30 kilometrów. Wskaźnik zasięgu pokazuje liczbę 36 km (startowaliśmy z poziomu 91 km).
- Najwyższy czas pomyśleć o "tankowaniu"... - mówi Waldemar Kędzierski.
No właśnie. Pod niewielką pokrywą w przedniej klapie Leafa znajdują się dwa gniazda. Jedno służy do szybkiego ładowania, drugie do powolnego, na przykład we własnym garażu. Żeby nie było jednak za łatwo, Nissan "stanowczo zaleca ładowanie pojazdu przy użyciu dedykowanej ładowarki", przestrzegając przed korzystaniem ze zwykłych gniazdek. Ciągły pobór prądu o wysokim natężeniu może bowiem spowodować uszkodzenie instalacji elektrycznej.
- Z moich doświadczeń wynika, że w warunkach domowych, bez wspomnianej ładowarki, naładowanie akumulatora do poziomu 80 proc. trwa około 6 godzin, a całkowite dwie godziny dłużej - mówi Waldemar Kędzierski.
Szybkie ładowanie jest rzecz jasna bez porównania efektywniejsze i zabiera niewiele ponad pół godziny. Problem w tym, że nie ma gdzie tego czynić. Nasz rozmówca podjeżdża do jednego z krakowskich dealerów Nissana, który dysponuje odpowiednim urządzeniem i udostępnia je bezpłatnie potrzebującym. Próżno jednak szukać w Polsce publicznych ładowarek, powszechnie spotykanych w miastach Europy Zachodniej, choćby na parkingach.
- Obliczyłem, że całkowite naładowanie akumulatora Leafa w domu, przy zwykłej taryfie opłat za energię elektryczną, kosztuje około 15 zł i pozwala na przejechanie maksymalnie, bez szaleństw, w mieście, około 160 km. Oznacza to, że eksploatacja pojazdu elektrycznego, jeśli chodzi o koszty zużycia "paliwa", jest mniej więcej sześciokrotnie tańsza niż podobnego auta z dieslem - mówi Waldemar Kędzierski, wymieniając inne zalety użytkowanego przez siebie Nissana:
- Zwrotność, komfort zawieszenia, wyciszenie... Pod tym względem Leaf wypada lepiej niż mój prywatny Opel Insignia. Dodajmy możliwość wjazdu do stref zamkniętych dla aut z innym napędem oraz satysfakcję, płynącą ze świadomości, że jeździ się pojazdem tak oryginalnym i na wskroś ekologicznym. Mam nawet specjalną pieczątkę, informującą klienta, że jego przesyłka "została doręczona ekologicznym samochodem elektrycznym".
A wady? Cóż, też jest ich sporo... Obawa o żywotność akumulatora litowo-jonowego i o koszty jego wymiany. Uciążliwości związane z ładowaniem baterii - czas (w końcu nawet owo "szybkościowe" pół godziny to nie mało w porównaniu z kilkoma minutami potrzebnymi na napełnienie zbiornika klasycznym paliwem), brak publicznych punktów dostępu do sieci elektrycznej. Stres związany z koniecznością nieustannego kontrolowania pozostałego zasięgu ("Gdy spada on do 3 km, na desce zapala się symbol żółwia. Raz przytrafiła mi się taka sytuacja. Na szczęście mogłem skorzystać z gniazdka elektrycznego w pobliskiej zaprzyjaźnionej firmie. W przeciwnym wypadku czekałoby mnie holowanie"). Ograniczona funkcjonalność auta - niewielki zasięg sprawia, że praktycznie nadaje się ono do użytkowania wyłącznie w mieście. Wreszcie wysoka cena samochodu. Za najtańszego Leafa trzeba zapłacić 126 tys. zł, czyli o 5 tys. więcej zł niż za nowego Qashqaia "w dieslu", z napędem 4x4 i w najwyższej wersji wyposażeniowej Tekna. To zawęża krąg nabywców elektrycznego Nissana do wyjątkowo dbających o swój ekowizerunek firm oraz najbardziej zdeterminowanych, a przy tym zamożnych entuzjastów nowoczesnych technologii.