Mówił, że jest bogiem...
Zobaczyłem jego zdjęcie w waszej gazecie. Miał pasek na oczach, ale byłem prawie pewien, że to ten sam człowiek, który trzy lata temu wjechał motorem w mój samochód.
Wtedy też był pijany - opowiada "Słowu Polskiemu - Gazecie Wrocławskiej" Remigiusz Kamiński z Wrocławia.
Mężczyzna mówi, że dzień wypadku był najgorszym dniem w jego życiu. Starał się o nim zapomnieć. W ostatni wtorek koszmar jednak wrócił. - Dowiedziałem się, że ten sam człowiek zabił cztery niewinne osoby, mówi łamiącym się głosem. - Sąd powinien go wtedy zamknąć, a nie zabierać prawa jazdy. Oni mogliby żyć, gdyby wyrok był inny. Teraz grozi mu najwyżej 12 lat więzienia. A co najmniej tyle powinien dostać za każdą ofiarę.
Był 5 września 2002 roku. Między godziną 13 a 14 pan Remigiusz jechał ulicą Armii Krajowej. Nagle poczuł potężne uderzenie i silny ból w klatce piersiowej. Dopiero po chwili zorientował się, że w bok jego BMW uderzył motor. Biegli stwierdzili, że kierowca motocykla - Maciej G. - jechał z prędkością około 100 kilometrów na godzinę. Był pijany (2,5 promila alkoholu we krwi). Uderzenie miało siłę 20 ton.
Kamiński spędził w szpitalu dwa tygodnie. Miał uszkodzony kręgosłup, połamane prawie wszystkie żebra, stłuczone płuco. Nie ma dnia, by nie sięgał po silne środki przeciwbólowe. Od czasu wypadku nie pracuje.
W kwietniu 2003 roku sąd skazał Macieja G. na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Na trzy lata zabrano mu też prawo jazdy. Dalej jednak jeździł na motorze.
Maciej G. skończył zawodówkę, z wykształcenia jest elektromechanikiem. Jego znajomi mówią, że od kilku lat wyjeżdżał na saksy do Holandii. Mercedesa, którym spowodował wypadek z czterema śmiertelnymi ofiarami, sprowadził miesiąc temu z Niemiec. Świadkowie twierdzą, że kilka godzin przed tragedią pijany szalał po ulicach Wrocławia.
Kolejny wypadek Macieja G. nie zaskoczył jego kolegów z osiedla. Zgodnie twierdzą, że po tym, jak na motorze wjechał w BMW miał co najmniej dwa inne. Raz winę wzięła na siebie jego koleżanka, raz uciekł z miejsca stłuczki.
Upijał się i wsiadał do samochodu. Jeździł tak po mieście 200 km na godzinę. Mówił, że jest bogiem, bo miał już tyle wypadków, a zawsze wychodził z nich cało - mówią jego koledzy z Hub.