Kretyństwo akcyzowe

Przez media przetoczyły się doniesienia pełne ulgi - rząd się waha, rząd nie jest pewny, rząd czeka na ekspertyzy.

Generalnie: odsuwa się w czasie wprowadzenie podatku ekologicznego od samochodów, co najwyraźniej niezwykle cieszy Polaków.

Przykro mi, znowu się nadstawię i znów oberwę, ale mnie to nie cieszy. Bo to oznacza, że królować będzie nadal absolutnie z sufitu wzięta, odrażająco bezrozumnie naliczana akcyza. Akcyza, przypomnę, którą wyklinają wszyscy bez wyjątku.

Skąd więc nagle taka niechęć do podatku, który miałby zastąpić tego potworka legislacyjnego? Jakby nagle wszyscy pokochali kretyństwo akcyzowe, dzięki któremu np. kompaktowa Honda Civic z turbodieslem jest przez państwo uważana za towar luksusowy, objęty podatkiem w wymiarze 18,3%, a np. naprawdę luksusowe BMW 520 już luksusem w rozumieniu Rzeczpospolitej nie jest!

Reklama

Wyjaśnienie jest tylko jedno: lęk przed czystkami na polskich drogach. To właśnie dlatego wymyśla się "przecieki" z "nieoficjalnych źródeł", jakoby w ramach nowej ustawy stare auta miały być obłożone horrendalnymi daninami, na czym straci tzw. przeciętny Kowalski, który rzekomo jest tak biedny, że musi jeździć autem w stanie technicznym gorszym niż pojazdy użytkowane na wsiach w Kazachstanie (bez urazy!). Otóż nie.

Podatek ekologiczny w postaci proponowanej polskiemu rządowi ma się kierować tylko i wyłącznie poziomem emisji trucizn i CO2. Samochód stary, ale sprawny, spełniający normy spalinowe, będzie obłożony tylko dopłatą - bo dziś obowiązuje norm Euro 4, więc np. mój samochód z 2004 roku (Euro 3) będzie obciążony opłatami, które w pewnym momencie mają sprawić, by jego eksploatacja przestała mi się opłacać.

Chciałbym tylko przypomnieć, że już raz przerabialiśmy taką histerię, gdy w 1997 zaczęły obowiązywać przepisy dopuszczające do ruchu tylko auta z katalizatorami spalin. Inni przerabiali to w latach 1970. (Amerykanie) i 80. (Europa Zachodnia). Nie oszukujmy się, gdyby nie takie przepisy, przeciętny John Smith nigdy w życiu nie porzuciłby swego ukochanego big-blocka V8 z technikami i technologiami niezmienianymi od lat 1940. A przecież wtedy chodziło tylko o trucizny w spalinach, bo nikt jeszcze nie próbował nikogo namawiać do redukcji spalania choćby poniżej 30 l/100 km.

Teraz walka toczy się o emisję CO2. Sama w sobie jest to walka idiotyczna, bo odbywa się pod oszukańczym hasłem, jakoby dwutlenek węgla odpowiadał za tzw. efekt cieplarniany. Jakkolwiek bzdurne to twierdzenie, walka o obniżenie jego emisji ma sens, bo niska emisja CO2 oznacza nic innego tylko niskie zużycie paliwa w samochodzie, więc warto - bo dzięki temu nowoczesne samochody dają tyle samo mocy z mniejszych pojemności i przy wyraźnie niższym spalaniu. Ale nie ma mowy, by ktokolwiek dokonał tego typu samoograniczenia bez wymagań legislacyjnych, bez kar lub zachęt natury podatkowej.

Co tu zresztą dużo gadać - nawet guru dzisiejszej walki z globalnym ociepleniem, były wiceprezydent USA Al Gore, na końcu swego słynnego, choć zmanipulowanego do granic wytrzymałości logicznie myślącego widza, filmu "Niewygodna prawda" sam zaprzecza swoim idealistycznym hasłom. Objeżdża otóż swe gigantyczne ranczo krów (przemysłowa hodowla krów jest kilkanaście razy większym producentem CO2 niż transport oparty na silnikach spalinowych) - za kierownicą Cadillaca Escalade, auta emitującego z pewnością więcej dwutlenku węgla niż choć by Porsche 911 Turbo.

Tak więc podatek ekologiczny ma wiele sensu - bo od tego robi się czyściej i dzięki temu ropy naftowej wystarczy na dłużej.

A że przy okazji przestanie się opłacać sprowadzanie do Polski złomu? Ja nie będę narzekał.

Maciej Pertyński

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: doniesienie | ekspertyzy | Auta | rząd | CO2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy