Ile pali twój samochód w te mrozy?
Na papierze wszystko wyglądało pięknie. Nasz samochód miał zużywać w mieście nie więcej niż 7,5 litra paliwa na 100 km, w trasie - 4,5, a średnio - 6 litrów.
W rzeczywistości spala o 2-3 litry więcej. Cóż zrobić. Zaciskamy zęby, tankujemy, płacimy i jeździmy dalej... Może jednak nie jesteśmy tak całkiem bezbronni?
9867 dolarów. Dokładnie na taką kwotę, jak już informowaliśmy, wycenił sąd w Los Angeles krzywdy, których zaznała jedna z mieszkanek Kalifornii od koncernu motoryzacyjnego Honda. Konkretnie poszło o niedotrzymanie obietnicy: Japończycy twierdzili, że zakupiony przez panią Heather Peters hybrydowy civic będzie zużywał o wiele mniej benzyny niż spala w rzeczywistości.
Można rzec: nareszcie... Nareszcie ktoś odważył się krzyknąć, że król jest nagi. I uzyskać oficjalne, sądowne potwierdzenie tego smutnego dla monarchii spostrzeżenia. Nie od dziś wiadomo przecież, że fabryczne dane dotyczące zużycia paliwa nijak się mają do wyników uzyskiwanych w rzeczywistości. Wychodzi to w niemal każdym teście dokonywanym przez dziennikarzy motoryzacyjnych, na własnej skórze i kieszeni przekonują się o tej bolesnej prawidłowości rozczarowani właściciele aut. Różnice między teorią (producenci), a praktyką (użytkownicy) sięgają niekiedy kilkudziesięciu procent! To przepaść, jak się zdaje uprawniająca do uznania, że towar, czyli samochód, wykazuje cechy niezgodne z umową handlową. Dlaczego zatem na ten chroniący konsumentów (w tym wypadku nabywców aut) przepis nikt się nie powołuje? Ano zapewne z braku wiary w sukces takiej interwencji.
Na zużycie paliwa wpływa jego jakość, styl jazdy kierowcy, pora roku, pogoda, warunki panujące na drodze, ogólny stan techniczny pojazdu, ciśnienie powietrza w oponach, obciążenie silnika odbiornikami energii (klimatyzacja, radio, światła), liczba i waga pasażerów, obecność dodatkowych elementów, np. bagażnika dachowego itp. Producent oskarżony o zaniżanie danych dotyczących spalania zawsze może powołać się na którykolwiek z wymienionych czynników, tłumacząc się jednocześnie, że sam dokonuje pomiarów zgodnie ze wszelkimi normami. Bardzo trudno byłoby udowodnić, że jest inaczej. A zwłaszcza wykazać, że mamy do czynienia z celowym wprowadzaniem klienta w błąd. I to pomimo oczywistych motywów uprawdopodobniających takiego działania: zbyt optymistyczna informacja na temat zużycia paliwa to nie tylko skuteczny zabieg marketingowy, ale także sposób na zafałszowanie danych dotyczących emisji dwutlenku węgla, z której to emisji producenci aut są wszak rozliczani.
Wyrok sądu w Los Angeles stanowi swego rodzaju obiecujący precedens, ale nie należy z nim wiązać nadmiernych nadziei. Nie od dziś wiadomo, że amerykańscy prawnicy specjalizują się w uzyskiwaniu ogromnych odszkodowań dla swoich klientów, a tamtejszy wymiar sprawiedliwości okazuje życzliwość wobec indywidualnych konsumentów i bywa bezwzględny dla potężnych korporacji. Wielki rozgłos zyskała przed kilku laty sprawa pewnej kobiety, która kierowała samochodem wstawiwszy między uda kubek z kawą kupioną w fast foodzie. Dostała milionowe odszkodowanie, ponieważ sprzedawca nie uprzedził jej, że napój jest gorący i można się nim poparzyć. A tak się właśnie stało.
Europejska Temida jest bardziej powściągliwa we wskazywaniu winnych i przyznawaniu poszkodowanym hojnych rekompensat finansowych. Straszenie producentów aut sądami niewiele zatem zmieni. Aby skutecznie ograniczyć ich zapędy do przekłamań należałoby powołać niezależną instytucję, która w wiarygodny sposób, w pełni akceptowalnymi metodami, weryfikowałaby oficjalnie podawane przez koncerny motoryzacyjne informacje dotyczące zużycia paliwa. A przede wszystkim wyjechać z laboratoryjnych hamowni na zwykłe drogi i zmienić procedury określania wielkości spalania. Skoro bowiem te obecnie obowiązujące przynoszą wyniki tak bardzo różniące się od rzeczywistych, to znaczy, że są po prostu do kitu.
Poniżej materiał telewizyjny przedstawiający perypetie Heather Peters z jej hybrydowym civiciem.