Grzać czy nie grzać?
Dobrze jest, by po uruchomieniu silnika dać autu chwilę na "złapanie" temperatury.
Wprawdzie terroryzowani przez ekologów producenci twierdzą, że od uruchomienia silnika samochód gotowy jest do jazdy po około 2 sekundach, pamiętajmy jednak, że ci sami producenci twierdzą również, że hybrydy są ekologiczne, a dwulitrowy "benzyniak" zużywa średnio 7 paliwa na 100 km. Z samochodami jest bowiem dokładnie tak samo, jak z ludźmi. Zaraz po przebudzeniu możemy przecież biegać i skakać, ale gdyby było to wskazane, sportowcy nie stosowaliby przecież rozgrzewek.
Oczywiście nikt nie mówi, by trując sąsiadów czekać, aż wskazówka temperatury osiągnie 90 stopni. Dla własnego bezpieczeństwa powinno się jednak odczekać 2-3 minuty, zanim ruszymy. Dotyczy to głównie właścicieli samochodów z silnikami diesla, które poddawane są szczególnie dużym obciążeniom. Zimny, gęsty olej i naprężenia działające na głowicę, rozrząd, tłoki, korbowody i wał potrafią być dla silnika zabójcze. Nie bez przyczyny diesel stuka najgłośniej, właśnie wtedy, gdy jest zimny. Poddawanie go dużym obciążeniom zaraz po uruchomieniu (gdy np. będziemy chcieli wyjechać z zaspy) może się skończyć poważną awarią.
Szczególnie ostrożnie trzeba obchodzić się z jednostkami napędowymi (również benzynowymi) wyposażonymi w turbosprężarkę. Korzystanie z niej, w momencie, gdy silnik nie osiągnął jeszcze odpowiedniej temperatury może skutkować nawet obróceniem panewek, czyli koniecznością remontu kapitalnego.
Dlatego właśnie pierwsze kilometry po odpaleniu powinno przejeżdżać się płynnie, bez poddawania silnika dużym obciążeniom. Pamiętajmy również, że jeśli wskazówka temperatury wspięła się już na "robocze" 90 stopni Celsjusza, nie oznacza to wcale, że silnik jest wystarczająco zagrzany. Olej nagrzewa się bowiem znacznie wolniej niż woda.