Dopłaty do zakupu nowych samochodów? Rząd mówi: "nie"!

Wicepremier i minister gospodarki Janusz Piechociński poinformował, że rząd "nie rekomenduje przyjęcia propozycji sugerowanego przez część rynku samochodowego programu dopłat do zakupu nowych samochodów". Brak "rekomendacji przyjęcia" oznacza po prostu, że dopłat nie będzie.

Taka decyzja zmartwi zapewne ludzi, którzy planowali zakup w najbliższym czasie nowego wozu i mieli nadzieję, że dzięki hojności państwa zaoszczędzą kilka tysięcy złotych. Tym, dla których wydanie zarówno 40, jak i, po budżetowym wsparciu, powiedzmy 35 tys. zł to czysta abstrakcja, przekazaną przez wicepremiera wiadomość przyjmą prawdopodobnie obojętnie.

Dopłaty są bardzo kosztowne a niczego na dłuższą metę nie załatwiają. Trzeba zgodzić się z dalszą częścią wypowiedzi Janusza Piechocińskiego, który stwierdził, iż ich program "byłby skonsumowany przedmiotowo może przez dilerów samochodowych w jakimś sensie" (swoją drogą słuchanie błyszczącego elokwencją i wyszukaną polszczyzną następcy milczka Waldemara Pawlaka, to prawdziwa, aczkolwiek w jakimś sensie trudna do skonsumowania przyjemność...). Nie bardzo natomiast rozumiemy dalszy tok myśli nowego ministra od gospodarki, który oznajmił, że "jeżeli państwo będzie wspierać przemysł motoryzacyjny, to raczej produkcję, a nie sprzedaż".

Problemem producentów samochodów jest dramatyczny spadek popytu na ich wyroby. Z wytwarzaniem pojazdów nie mają żadnych kłopotów. Ba, borykają się z szacowanymi na kilkanaście - kilkadziesiąt procent nadwyżkami mocy produkcyjnych. To dlatego planuje się zamykanie fabryk i rozmawia nawet z bezpośrednimi konkurentami, stawiając do ich dyspozycji własne linie montażowe. Byle tylko uniknąć przestojów i zwalniania pracowników. Jak zatem i po co wicepremier Piechociński chce "wspierać produkcję"? O co tu tak naprawdę chodzi?

Reklama

W komunikacie Centrum Informacyjnego Rządu czytamy, że Rada Ministrów podjęła uchwałę w sprawie ustanowienia programu wieloletniego pod nazwą "Wsparcie finansowe inwestycji realizowanej przez General Motors Manufacturing Poland Sp. z o.o. w Gliwicach pod nazwą: Uruchomienie produkcji samochodów osobowych Astra IV generacji w wersji trzy- oraz czterodrzwiowej w fabryce samochodów osobowych w Gliwicach, w latach 2012-2013".

Hm... Czy wysupłane z kieszeni polskich podatników 15 milionów złotych, bo o takiej kwocie się wspomina, w jakikolwiek sposób mogłoby wpłynąć na biznesowe decyzje szefostwa potężnego koncernu? Sprawić, że należący do General Motors Opel wydobyłby się z głębokiego dołka, w którym tkwi od długiego czasu? 15 mln zł to niespełna 5 mln dolarów. Ośmiokrotnie mniej niż GM zgodził się płacić rocznie za umieszczenie na koszulkach piłkarzy Manchester United logo innej swojej marki, Chevroleta. Otóż sprawa wyjaśniła, gdy okazało się, że owe 15 mln to spłata starych zobowiązań rządu wobec GM, sprzed dwóch lat, i nie ma nic wspólnego z obecnym kryzysem, ratowaniem miejsc pracy, zatrudnianiem nowych ludzi, wspomaganiem produkcji itp. Po prostu wicepremier Piechociński sprytnie podłączył się pod rutynowy zabieg księgowy i zadął w propagandowe tuby!

Na koniec zostawiliśmy odpowiedź na bodaj najważniejsze pytanie: kiedy Polacy odwrócą się od tanich, sprowadzanych masowo z zagranicy aut używanych i zaczną kupować nowe? Ano wtedy, kiedy będą lepiej zarabiać, wzbogacą się i zaspokoją inne, podstawowe potrzeby. Pachnący fabryką wóz - fajna rzecz, ale ważniejsze jest mieszkanie, zapewnienie godziwego życia i przyszłości dzieciom itp. To, że tak wiele osób rozumie to i nie kwapi się z wydawaniem pieniędzy na coś, co tuż za bramą salonu samochodowego traci 20 procent wartości, trzeba uznać za godny pochwały przejaw zdrowego rozsądku. ?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: doplata | doplaty | minister gospodarki | nowe samochody | Po prostu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy