​Sauber odwdzięczył się Ferrari

Sergio Perez mógł na torze Sepang zapewnić zespołowi Petera Saubera historyczne, pierwsze zwycięstwo w F1 pod własnym szyldem. W decydującym momencie Meksykanin popełnił błąd i jako pierwszy linię mety przejechał Fernando Alonso.

Są jednak powody, żeby zakładać, że nawet gdyby ubiegłoroczny debiutant się nie pomylił, zespół nie pozwoliłby mu odebrać Ferrari zwycięstwa.

W finałowej części wyścigu o GP Malezji, kiedy na wciąż wilgotnym torze kierowcy poruszali się na ogumieniu przeznaczonym do jazdy w suchych warunkach, walka o zwycięstwo toczyła się już tylko między dwoma zawodnikami. Uznany mistrz Fernando Alonso, którego Ferrari wyposażono podczas ostatniego postoju w pośrednie slicki Pirelli uciekał Sergio Perezowi, jadącemu na oponach wykonanych z twardszej, bardziej wytrzymałej mieszanki. Szybko okazało się, że auto Saubera było w panujących wówczas warunkach znacznie szybsze niż samochód Ferrari. Przewaga nieco ponad 7 sekund nad Perezem, którą Alonso wypracował przed ostatnim pit stopem wydawała się dość bezpieczna tylko przez chwilę. Sergio okrążenie po okrążeniu poprawiał bowiem najlepszy czas jednego kółka i było oczywiste, że dopadnie Alonso przed końcem wyścigu.

Reklama

Sześć okrążeń przed metą Pereza i Alonso dzieliło zaledwie pół sekundy. Kiedy atak Meksykanina na kierowcę Ferrari wydawał się nieunikniony, Sergio popełnił błąd, wypadł na chwilę z toru, a gdy wrócił do walki, lider wyścigu oddalił się od niego na pięć sekund.

Błędy zdarzają się nawet najlepszym kierowcom i w ostatecznej kolejności czołówki na mecie zawodów nie byłoby niczego nadzwyczajnego, gdyby nie słowa, które inżynier wyścigowy skierował do Pereza krótko przed tym, jak reprezentant Saubera wypadł z trasy, pozwalając Alonso uciec na bezpieczną odległość. Mimo takiego biegu wydarzeń trudno uwierzyć, że o zwycięstwie Ferrari na Sepang zadecydował tylko błąd Pereza.

Nic dziwnego, że radiowy komunikat: "Sergio, bądź ostrożny. Potrzebujemy tego wyniku" kibice skojarzyli ze słynnym już: "Felipe, Fernando jest od ciebie szybszy", którym Ferrari zasugerowało Felipe Massie oddanie Alonso zwycięstwa w GP Niemiec 2010, poleceniem oszczędzania paliwa, które McLaren skierował do Jensona Buttona i Lewisa Hamiltona, chcąc powstrzymać ich od bratobójczej walki o zwycięstwo na ostatnich okrążeniach GP Turcji 2010, a także podobnym zabiegiem Red Bulla w przypadku Marka Webbera, gdy zespół chciał ułatwić Sebastianowi Vettelowi wyprzedzenie Australijczyka, nieco wcześniej w tym samym wyścigu. 

Nie kupuję oficjalnego tłumaczenia, według którego zespół usiłował przestrzec Pereza przed próbą ryzykownego ataku, obawiając się zaprzepaszczenia doskonałego wyniku, o jakim w ostatnich latach stajnia z Hinwil mogła tylko pomarzyć. To prawda, że każdy wywalczony w mistrzostwach świata F1 punkt jest w ostatecznym rozrachunku wart dużo pieniędzy, na których nadmiar szwajcarski zespół przecież nie narzeka, ale zwycięstwo wydawało się być warte jeszcze więcej. Po latach przeciętnych wyników Sauber zapisałby na swoim koncie historyczny triumf, a informacja o takim osiągnięciu obiegłaby sportowy świat, znacząco zwiększając wartość marketingową zespołu.

Nie mam wątpliwości, że Peter Sauber machnąłby ręką na bezpieczne rozwiązanie, gdyby liderem wyścigu w Malezji był kierowca zespołu innego niż Ferrari. Ale Szwajcar cieszy się w padoku Formuły 1 nieposzlakowaną opinią dżentelmena i jednego z nielicznych szefów zespołów, którzy grają fair w każdej sytuacji. Próba odebrania zwycięstwa znajdującemu się ostatnio pod ostrzałem zespołowi Ferrari mogła poważnie zagrozić dobrym, wieloletnim stosunkom ekip z Hinwil i Maranello, a także wizerunkowi samego Petera Saubera.

Żeby zrozumieć decyzję Szwajcara trzeba się cofnąć przynajmniej do końcówki 2009 roku, kiedy BMW dość niespodziewanie postanowiło zamknąć swój program F1, zostawiając na lodzie większość liczącej ponad 500 osób załogi zespołu z Hinwil. Niemcy prowadzili co prawda rozmowy dotyczące sprzedaży ekipy arabskim inwestorom, ale nie przynosiły one oczekiwanych rezultatów. Sauber nie chciał jedynie przyglądać się rozwojowi wypadków i ruszył na ratunek zespołowi, stanowiącemu sportowe dzieło jego życia. Ostatecznie BMW zdecydowało się odsprzedać ekipę Sauberowi, a ten cudem zagwarantował zespołowi budżet i umożliwił kontynuację startów w F1, prawdopodobnie inwestując też pokaźną sumę własnych środków. Nie bez znaczenia była w tym procesie rola Ferrari, które zaoferowało ratowanej stajni dostawy silników po wyjątkowo promocyjnej cenie, walnie przyczyniając się do utrzymania przedsięwzięcia przy życiu (ku rozczarowaniu kilku zespołów środka stawki). Wyścig w Malezji był zatem doskonałą okazją do spłaty choć części długu wdzięczności wobec Włochów i zapewnienia sobie ich ewentualnej pomocy także na politycznej płaszczyźnie rywalizacji w F1.

Środowisko Formuły 1 bywa bezlitosne w zakulisowych rozgrywkach, więc protekcja zespołu posiadającego tak mocną pozycję w sporcie jak Ferrari, jest w trudnych ekonomicznie czasach nie do przecenienia. Sauber doskonale zdaje sobie z tego sprawę, więc drugie miejsce Pereza, mimo ogromnych szans 22-latka na zwycięstwo, było dla jego zespołu rozwiązaniem znacznie korzystniejszym niż walka ze Scuderią.

Dzięki takiemu rozstrzygnięciu w Malezji "wygrały" obie ekipy. Ferrari na jakiś czas zamknęło usta krytykom, którzy już po wyścigu w Australii obrzucali zespół błotem za kolejny nieudany początek sezonu. Sergio Perez, zainstalowany w zespole z Hinwil członek Akademii Kierowców Ferrari, przymierzany do zastąpienia Felipe Massy, nawet drugim miejscem zwrócił uwagę wyścigowego świata na swój wielki talent, a Peter Sauber odwdzięczył się swoim wybawicielom i raz jeszcze potwierdził wizerunek człowieka, na którego słowie można polegać, co w świecie Formuły 1 nie zdarza się często. To znacznie cenniejsze niż zwycięstwo, na które zespół Saubera może jeszcze mieć w tym sezonie szansę.

Jacek Kasprzyk

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy