Podsumowanie 2011 roku w Formule 1

Wypadek Roberta Kubicy. Geniusz inżyniera Red Bulla Adriana Newey'a, a co za tym idzie dominacja Sebastiana Vettela. Pojedynki "na noże" Lewisa Hamiltona i Felipe Massy. Dobra robota Pirelli, kontrowersje wokół systemu DRS. To tylko niektóre, ale według nas najważniejsze wydarzenia w Formule 1 w roku 2011.

Pod koniec stycznia i na początku lutego, zespoły startujące w tegorocznych mistrzostwach świata Formuły 1 zaprezentowały swoje bolidy na sezon 2011.

Genialny Newey. Porażka Ferrari i Lotus-Renault

Auta różniły się od samochodów z roku 2010. Podstawową zmianą było ruchome tylne skrzydło (tak zwany system DRS), które według założeń regulaminowych miało być otwierane tylko w określonych miejscach na torze i w określonych warunkach.

Do bolidów powrócił też system odzyskania energii kinetycznej KERS. Jedno z najbardziej innowacyjnych rozwiązań zaprezentował team Roberta Kubicy Lotus-Renault. Przedni wydech bolidu R31 miał ułatwić przepływ powietrza, przez podłogę auta i w efekcie dodać dodatkowy docisk. Rozwiązanie okazało się niewypałem, a team z Enstone zaliczył bardzo słaby sezon.

Reklama

Agresywny bolid pokazało Ferrari. Model Italia 150 nawiązywał do 150 rocznicy zjednoczenia Włoch. Auto od samego początku sprawiało dużo problemów zarówno Fernando Alonso, jak i Felipe Masie. Skończyło się tym, iż w końcowej indywidualnej klasyfikacji generalnej zabrakło na podium kierowcy Ferrari (Alonso był czwarty).

Nie zawiódł Adrian Newey, główny konstruktor samochodów stajni Red Bull Racing. Samochód RB - 7 przygotowany do obrony tytułów - mistrza świata kierowców przez Sebastiana Vettela i mistrzowskiej korony w kategorii konstruktorów, był perfekcyjny. Dość napisać, że jadący w bolidzie Newey'a - Vettel praktycznie już połowie sezonu mógł świętować drugi z rzędu tytuł mistrza F1. Podobnie było w kategorii konstruktorów.

Pirelli uatrakcyjnia Formułę 1

Oprócz bolidów, zaprezentowano też nowego dostawcę opon - włoską firmę Pirelli, która po wielu latach nieobecności powróciła na salony F1. Pierwsze oceny nowego ogumienia były bardzo różne. Jedni upatrywali w "gumach" Pirelli swoje szanse (Fernando Alonso i Lewis Hamilton), inni narzekali na szybką degradację mieszanek włoskiej firmy oraz małą przyczepność (Nico Rosberg).

W trakcie sezonu okazało się, że włoski producent nie zawiódł, a obrana linia prac przyniosła wiele dobrych rozwiązań i uatrakcyjniła widowisko. Między innymi dzięki oponom Pirelli mogliśmy oglądać więcej manewrów wyprzedzania.

Znów bardzo ważne stało się obieranie odpowiedniej strategii podczas wyścigu. Nieco gorzej było w kwalifikacjach, bowiem wielokrotnie obserwowaliśmy kunktatorstwo słabszych zespołów, które kwalifikując się do Q3 nie brały udziału w decydującej rozgrywce, oszczędzając opony na wyścig.

Nowe opony najwięcej problemów sprawiły weteranom - Markowi Webberowi (Red Bull Racing), Felipe Massie (Ferrari), czy Rubensowi Barrichello (Williams). Według naszej oceny kierowcą, który najlepiej potrafił wykorzystać opony Pirelli, był zdobywca tytułu wicemistrza świata - Jenson Button z teamu McLaren.

DRS pomaga czy wypacza?

W minionym sezonie po raz pierwszy zastosowano w bolidach ruchome tylne skrzydło. System DRS pozwala zmniejszyć opór powietrza poprzez regulowanie otwierania i zamykania ruchomej lotki, którą uruchamia z kokpitu kierowca.

Międzynarodowa Federacja Sportów Motorowych ściśle określiła, kiedy kierowcy mogą używać systemu DRS i w jakich fragmentach toru. Ruchome skrzydło na pewno przyczyniło się do rekordowej liczby wyprzedzeń, jakie zanotowaliśmy w tym sezonie, bowiem atakowany kierowca ma bardzo nikłe szanse na obronę swojej lokaty. Co w kolejnym rozdaniu zmienia jego pozycję z broniącego się na atakującego i tak w kółko.

O ile DRS uatrakcyjnia wyścigi, o tyle zdaniem wielu fachowców związanych z F1 sztucznie wypacza wyniki zawodów i należy z niego zrezygnować.

Dramat w trzech aktach rozegrał się w Ligurii

Akt I

Niedziela 6 lutego 2011 roku na bardzo długo zapadnie w pamięci kibiców Formuły 1, zwłaszcza w naszym kraju. Nasz jedyny jak do tej pory kierowca startujący w królewskiej serii sportów motorowych - Robert Kubica, postanowił na jeden dzień zamienić bolid F1 na rajdówkę marki Skoda Fabia S2000 i rekreacyjnie pojechać w amatorskim rajdzie Ronde di Andora.

Tragedia rozegrała się na jednym z niegroźnych zakrętów. Polak nie opanował samochodu i uderzył w ochronną barierę, która nie była odpowiednio zabezpieczona. Fragment stalowej konstrukcji odłączył się od głównego trzonu bariery, przebił maskę samochodu i wbił się do środka auta.

Robert Kubica poważnie ucierpiał. Został zaintabulowany i helikopterem przewieziony do szpitala Santa Corona w Pietra Ligure.

Akt II

Chyba nikt wówczas nie spodziewał się, że wypadek, który zdarzył się na podrzędnej imprezie motoryzacyjnej, mógł zabrać naszemu kierowcy życie. Przecież doskonale większość kibiców, jak i dziennikarzy pamiętała równie koszmarne wydarzenia z GP Kanady z roku 2007, kiedy Kubica po doszczętnym roztrzaskaniu samochodu wyszedł praktycznie bez obrażeń.

Niestety doniesienia, które tego dnia przyszło nam przekazywać naszym czytelnikom sprawiały, że krew mroziła żyły. Pierwsze, lakoniczne mówiły ogólnych obrażeniach, kolejne o groźbie amputacji prawej dłoni. Następne, że Kubica walczy o życie.

Po siedmiu godzinach operacji lekarzom udało się uratować Polaka, co więcej dać wiarę, że Robert Kubica powróci na tor.

Akt III

Po całej serii operacji i pobycie w szpitalu rozpoczął się żmudny proces rehabilitacji polskiego kierowcy. O ile na początku wszyscy byli pod wrażeniem, tego jak szybko Robert wraca do zdrowia, o tyle koniec roku przyniósł rozczarowanie. Kierowca Lotus-Renault ani razu od chwili wypadku nie pokazał się publicznie, udzielił jednego wywiadu odpowiadając przez Internet na pytania fanów.

Menedżer Polaka jeszcze latem tego roku zaklinał się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku i że być może Polak powróci do kokpitu Lotus-Renault nawet na ostatnie tegoroczne zawody o GP Brazylii. Do niczego takiego nie doszło, a jesień przyniosła tyleż samo dziennikarskich informacji, co dezinformacji.

Dzisiejszy stan, jest taki, że Robert Kubica stracił miejsce w bolidzie Lotus-Renault (przynajmniej na razie), nie będzie miał żadnych testów w teamie Ferrari, o czym rozpisywała się włoska prasa (ostatnia wypowiedz szefa włoskiej scuderii) i tak naprawdę nie wiadomo, kiedy można się spodziewać powrotu Polaka do F1 i czy w ogóle rzeczywiście to nastąpi, choć gwarantują to lekarze i agent Polaka. Robert z pewnością będzie o to walczył do końca, a nam pozostaje mocno trzymać za niego kciuki.

Rubens Barrichello odchodzi, powraca "Iceman"

Koniec roku przyniósł kilka niespodzianek na listach transferowych. Zespoły sposobiące się do kolejnego sezonu potrafiły zaskoczyć swoimi składami na rok 2012. Bez wątpienia największą niespodzianką było zaangażowanie przez Lotus-Renault Kimi Raeikkoenena.

Mistrz świata z 2007 roku nie ukrywał, że ma okazję wrócić do F1 po dwuletnim rozbracie (starty w WRC), jednak był wiązany z teamem sir Franka Williamsa, a nie zespołem z Enstone. Ostatecznie "Iceman" podpisał umowę z stajnią Lotus-Renault. Nie brakuje jednak opinii, że będzie to tylko "łabędzi śpiew" rozrywkowego Fina, a jego powrót zakończy się podobnie, jak comeback siedmiokrotnego mistrza świata Michaela Schumachera, czyli miejscem w środku stawki.

Skoro już jesteśmy przy Williamsie, należy wspomnieć o kierowcy tego teamu Rubensie Barrichello. Brazylijczyk w tym sezonie zaliczył rekord w liczbie startów w F1 (obecnie, jako jedyny w historii ma na swoim koncie ponad 300 wyścigów). Swojego wyniku nie poprawi, bo raczej nie ma szans na pozostanie w Grove.

Vettel uber alles

To był rok jednego kierowcy. Sebastian Vettel robił w tym sezonie na torze co tylko chciał. Niemiec oprócz tego, że miał do dyspozycji najlepszy samochód, to w znacznym stopniu poprawił swoje umiejętności prowadzenia bolidu. Nabrał też pewności siebie i odwagi, a przede wszystkim był konsekwentny.

Vettel chwilami przypominał ikonę naszych skoków narciarskich - Adama Małysza, który zawsze powtarzał, że koncentruje się na oddaniu dwóch dobrych i równych skoków nie myśląc o tym, co będzie dalej. Niemiec w swoich wypowiedziach mówił, że myśli tylko o najbliższym wyścigu i nie wybiega w przód, ani też nie myśli o przeszłości. W zestawieniu z optymalnie przygotowanym autem i umiejętnościami, ta filozofia przyniosła 24-latkowi drugi z rzędu tytuł mistrza świata F1.

Miejmy nadzieję, że w nadchodzącym roku pozostali kierowcy nie pozwolą liderowi Red Bull Racing tak dominować. Poza tym być może zobaczmy na torze Roberta Kubicę. Czego sobie i wszystkim naszym czytelnikom gorąco życzymy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy