Massa: Michael wie wszystko

Jak już informowaliśmy, Felipe Massa wyszedł ze szpitala i prywatnym odrzutowcem odleciał do domu, do Brazylii.

Przypomnijmy, w końcówce drugiej części kwalifikacji do GP Węgier Massa został uderzony w głowę przez ważącą prawie kilogram metalową sprężynę, która odpadła z bolidu jadącego przed nim rodaka Rubensa Barrichello z Brawn GP-Mercedes. Stracił przytomność i jadąc z prędkością około 200 km/godz. uderzył w barierę ochronną ustawioną ze zużytych opon.

Chociaż kask częściowo uchronił przed poważniejszym urazem, to po przewiezieniu do szpitala stwierdzono u niego pęknięcie kości czaszki i wstrząśnienie mózgu, a lekarze zdecydowali się na natychmiastową operację.

Reklama

- Felipe, jak się teraz czujesz?

- Czuję się dziwnie. Od soboty wiele się zmieniło. Trudno jest wyjaśnić to, co się zdarzyło. Teraz wiem już wszystko, wszyscy znają przebieg zdarzeń, wszyscy widzieli mój wypadek? Ciężko mi to jednak wytłumaczyć, bo to bardzo dziwna historia. W każdym razie teraz jestem bardzo szczęśliwy, znajduję się w dobrym punkcie wyjścia do powrotu do formy, do bolidu, do wznowienia treningów. Oczywiście, zobaczymy, jak długo potrwa proces rekonwalescencji - ze swej strony mam nadzieję, że niedługo.

- Co pamiętasz z wypadku?

- Szczerze mówiąc, nie pamiętam nic. Pamiętam tylko, że kiedy rozmawiałem z Robem Smedley, moim inżynierem, zapytał mnie on, czy pamiętam Rubensa Barichello w Q2. Odpowiedziałem: "Nie, nie pamiętam nic z Q2." Pamiętam, rzecz jasna, że byłem za Rubensem pod koniec ostatniego okrążenia, ale jeśli chodzi o późniejsze wydarzenia, nie pamiętam już niczego. Byłem oczywiście uczestnikiem tych wydarzeń, ale rozegrały się one poza mną, jak gdyby bez mojego udziału. To było bardzo dziwne uczucie, coś, co można nazwać snem.

- Komu chciałbyś podziękować, zanim wyjedziesz z Budapesztu?

- Przede wszystkim chcę podziękować całemu zespołowi lekarskiemu. Wykonali kawał bardzo dobrej roboty. Dziękuję Dino Altmannowi - brazylijskiemu lekarzowi, który był z nami tutaj. On też świetnie się sprawił. Chcę podziękować wszystkim, którzy pośpieszyli mi z pomocą na torze, całemu personelowi szpitala. Mam nadzieję, że wszyscy oni będą się za mnie modlić; to bardzo ważne. Ja też w takich chwilach modlę się za osobę, która potrzebuje wsparcia. Oczywiście dziękuję też Bogu. Regularnie się modlę i wiem, że jeżeli człowiek modli się w dobrej sprawie, czyni tym samym wiele dobra dla siebie i dla innych ludzi.

- Na stronie Ferrari pojawiło się wiele wiadomości z wyrazami wsparcia od fanów z całego świata. Co chciałbyś im powiedzieć?

- Po prostu: dziękuję. Wiem, że otrzymujemy mnóstwo wiadomości z całego świata, w tym od osób, które nawet nie oglądają Formuły 1 na co dzień. Widzieli po prostu to feralne okrążenie, a teraz modlą się za mnie. Mówię im więc po prostu: dziękuję. Ja zrobiłbym to samo, gdyby ktoś inny doświadczył tego, co ja. Bardzo im wszystkim dziękuję. Bardzo, bardzo się cieszę i jestem bardzo szczęśliwy, że wszystko skończyło się tak, jak się skończyło.

- Kilka dni temu odwiedził cię Michael Schumacher. Przez jakiś czas to właśnie on będzie jeździł twoim bolidem. Czy dałeś mu jakieś wskazówki?

- No cóż? swego czasu ścigałem się z Michaelem. W ciągu tych lat naszych wspólnych startów to on dawał mi wiele dobrych rad. Szczerze mówiąc, Michael wie wszystko, co powinien wiedzieć, i jestem przekonany, że świetnie poradzi sobie za kierownicą mojego bolidu. Nie do mnie należy udzielanie mu wskazówek. Być może, gdybym wybrał się na tor i zobaczył, że robi coś nie całkiem tak, jak trzeba, zareagowałbym od razu. Ale Michael dokładnie wie, co ma robić.

- Wracasz do Brazylii. Jakie jest twoje pierwsze pragnienie związane z powrotem do kraju?

- Chcę być w domu, chcę wreszcie być u siebie. Zobaczyć, że mój dom ciągle stoi, i że nic w nim się nie zmieniło? Chcę wydobrzeć, chcę wrócić do formy. Chcę też oczywiście wrócić do bolidu i do wyścigów, bo to jest moje życie. W tej chwili właśnie to chcę odzyskać.

- Jak ważne było dla ciebie wsparcie rodziny w tych dniach?

- Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że podczas tego feralnego wyścigu na torze towarzyszył mi mój brat i dwoje przyjaciół. Po moim wypadku cała rodzina zaczęła zjeżdżać się do Węgier, poczynając od mojej mamy, poprzez mojego tatę i moją żonę, a kończąc na mojej siostrze. Wszyscy natychmiast wsiedli do samolotu i przylecieli do Budapesztu. W tym miejscu muszę wspomnieć o drugiej rodzinie, której częścią jestem - o rodzinie Ferrari. Ferrari udzieliło niesamowitego wsparcia moim bliskim, zarówno w Brazylii, jak i tutaj, kiedy już znaleźli się w Budapeszcie. Dzięki temu wsparciu moja rodzina mogła się tutaj znaleźć, na czym oczywiście bardzo wszystkim zależało, bo przecież jestem dla nich ważny. Ktoś z nich zawsze towarzyszy mi tam, gdzie akurat się udaję. Fakt, że mogliśmy być razem, pod opieką rodziny Ferrari, to coś fantastycznego. Mój pracodawca okazał nam wszystkim niesamowite wsparcie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy