Kierowcy wracają na tor. Tym razem w Chinach
W ten weekend w Szanghaju kierowcy Formuły 1 wrócą po trzytygodniowej przerwie do rywalizacji o mistrzostwo świata. Wystartują w wyścigu o Grand Prix Chin, który odbywa się tam od 2004 roku. Będzie to trzecia eliminacja tegorocznego cyklu.
Pierwsze zawody za Wielkim Murem były sporym wydarzeniem towarzysko-politycznym, które miało pokazać stopniowe otwieranie się Chin na świat, a Formuła 1 to przecież jeden z symboli "zachodniego kapitalizmu". Triumfował wtedy Brazylijczyk Rubens Barrichello z Ferrari.
W dziewięcioletniej historii imprezy wygrywało aż ośmiu kierowców, a jako jedyny dwukrotnie na najwyższym stopniu podium w Szanghaju stanął Brytyjczyk Lewis Hamilton (w 2008 i 2011 roku). Wtedy jeszcze był kierowcą angielskiego teamu McLaren-Mercedes, a od tego sezonu startuje w barwach niemieckiej ekipy Mercedes GP.
Właśnie ten fabryczny zespół przed rokiem miał wielkie powody do radości, bowiem w GP Chin odnotował historyczne pierwsze pole position i pierwszą wygraną w F1 za sprawą debiutującego w tej roli 26-letniego Niemca Nico Rosberga. W dwóch pierwszych wyścigach tego sezonu bolidy spod znaku Mercedesa spisywały się nierówno. Mimo to Hamilton był piąty w GP Australii i trzeci w GP Malezji, a Rosberg nie dojechał do mety w Melbourne (awaria układu elektronicznego) i był czwarty na torze Sepang pod Kuala Lumpur.
Triumfatora niedzielnej rywalizacji należy chyba jednak wypatrywać w gronie innych zwycięzców zawodów w Szanghaju: Hiszpana Fernando Alonso z Ferrari (2005; wówczas Renault), Fina Kimiego Raikkonena z Lotus-Renault (2007; Ferrari), Niemca Sebastiana Vettela z Red Bull-Renault (2009) i Brytyjczyka Jensona Buttona z McLaren-Mercedes (2010).
Patrząc na marki konstruktorów, to w GP Chin trzykrotnie najlepsze okazywały się bolidy Ferrari i McLaren-Mercedes, a po jednym razie Lotus-Renault (wtedy Renault), Red Bull-Renault i Mercedes GP. W tym sezonie zwycięstwami mogą się pochwalić Raikkonen (Australia) i Vettel (Malezja), który w latach 2009-2011 zdobywał w Szanghaju pole position. To nie dziwi, bowiem ten tor jest stworzony z myślą o solidnie przygotowanych jednostkach napędowych, bowiem blisko połowę (49 procent) trasy kierowcy pokonują tu na pełnej mocy silników.
Sprzyja temu m.in. jedna z najdłuższych prostych w całym kalendarzu, prowadząca między zakrętami numer 13 i 14, o długości blisko 1,3 kilometra. Dość płynne łuki zachęcają też do niezbyt mocnego naciskania na hamulce. To wszystko powinno sprawić, że w niedzielę będzie sporo manewrów wyprzedzania i zacięta walka. Rywalizacji nie zakłóci deszcz, bowiem meteorolodzy zapowiadają ciepły - z temperaturami powyżej 20 stopni Celsjusza - i słoneczny weekend.
Organizatorzy nie narzekali nigdy na frekwencję, chociaż Chiny nie miały jeszcze kierowcy startującego w cyklu Grand Prix. Podobnie jest w przypadku czterech innych krajów goszczących Formułę 1: Bahrajnu, Singapuru, Korei Południowej oraz Zjednoczonych Emiratów Arabskich (GP Abu Zabi).
Wszystko wskazuje na to, że najbliższy wyścig odbędzie się bez najmniejszych zakłóceń. Gorzej wygląda sytuacja zaplanowanej na następny weekend wizyty bolidów F1 w Bahrajnie, gdzie nie ustają protesty przeciwko tej imprezie, które mają w znacznej mierze podłoże polityczne. Uczestniczy w nich miejscowa opozycja wobec rodu panującego, której krwawo stłumione wystąpienia z policją i wojskiem sprawiły, że w 2011 roku zawody odwołano.
Prezes Międzynarodowej Federacji Samochodowej (FIA) Francuz Jean Todt - pytany o przyszłość zawodów - bagatelizuje ten problem. Jego zdaniem to "chwilowa burza, w której sport stał się narzędziem do lokalnych rozgrywek politycznych".
Większym problemem jest grożąca wojną sytuacja na Dalekim Wschodzie, która pod znakiem zapytania stawia GP Korei (6 października).