GP Bahrajnu znów w cieniu zamieszek
Kraje bogacące się na sprzedaży ropy naftowej na dobre zawitały do kalendarzy większości najpopularniejszych dyscyplin sportu. Jedną z bardziej prestiżowych jest wyścig Formuły 1 o Grand Prix Bahrajnu - kraju, który znów stał się areną politycznej walki.
Pierwsze niepokojące zdarzenia miały miejsce przed dwoma laty, w następstwie fali obalania dyktatur i wojen domowych w państwach północnoafrykańskich. Wtedy opozycja polityczna w Bahrajnie również wypowiedziała posłuszeństwo rodzinie panującej i wyszła na ulice.
Bunt zdecydowanie stłumiło wojsko, a tajna policja skutecznie zajęła się aresztowaniami najbardziej "niebezpiecznych" przeciwników władzy. Niepewna sytuacja w kraju zmusiła jednak szefa F1 Berniego Ecclestone'a do odwołania GP Bahrajnu w 2011 roku.
W poprzednim sezonie impreza doszła do skutku, choć poprzedziły ją manifestacje niezadowolenia miejscowej ludności i protesty organizacji obrony praw człowieka. Zwyciężył wówczas Niemiec Sebastian Vettel z Red Bull-Renault, ale rywalizacji bolidów towarzyszyły nadzwyczajne środki bezpieczeństwa.
Tuż przed rozpoczęciem weekendu Grand Prix Bahrajn opuściło czterech mechaników ekipy Force India-Mercedes, obawiających się o swoje bezpieczeństwo. Zanim odlecieli do domów ich samochód został częściowo zdemolowany, gdy wracali z toru do hotelu, trafiając na rozwścieczony tłum siłujący się z policją.
Tym razem siła i skala protestów jest nieco mniejsza, a organizatorzy raczej mogą być spokojni, że nie dojdzie do jakichś nieprzewidzianych incydentów. Jednak manifestacje niezadowolenia wsparły tym razem środowiska szyickich duchownych, twardo opowiadających się przeciwko wyścigowi.
Choć na kilku marszach protestacyjnych, oficjalnie dopuszczonych przez władze, się nie skończyło. W wielu miejscach w stolicy Manamie mnożą się na murach i elewacjach budynków malunki i napisy nawołujące do bojkotu wyścigu. Zdjęcia opublikowane w międzynarodowej prasie na nowo zrodziły dyskusje na temat przyszłości tych zawodów.
We wtorek zareagował na to Ecclestone, który wyraził chęć spotkania i rozmów z przeciwnikami wyścigu w trakcie najbliższego weekendu. Technicy i szefowie teamów od poniedziałku zjeżdżają się do Manamy z Szanghaju, gdzie w niedzielę odbyła się GP Chin wygrana przez Hiszpana Fernando Alonso z Ferrari.
Właśnie kierowca z Oviedo wymieniany jest jako najpoważniejszy kandydat do triumfu w GP Bahrajnu. Wygrywał na torze Sakhir najwięcej ze wszystkich, bo już trzykrotnie - w latach 2005-06, kiedy zostawał mistrzem świata w barwach Renault, a także w 2010 już jako zawodnik Scuderii.
Zresztą czerwone pojazdy Ferrari mijały tu jako pierwsze linię mety jeszcze trzy razy, za sprawą Niemca Michaela Schumachera w 2004 roku oraz Brazylijczyka Felipe Massy w latach 2007-08, który jest obecnie partnerem Alonso w teamie. Tę zwycięską serię przerwał dopiero Brytyjczyk Jenson Button z Brawn GP, który wtedy sięgnął po swój jedyny tytuł mistrza świata. Przed rokiem na najwyższym stopniu podium stanął natomiast Vettel, w swoim trzecim z rzędu sezonie dominacji w cyklu.
Tym razem Buttonowi raczej ciężko będzie rywalizować o czołowe lokaty, bowiem McLaren-Mercedes wciąż nie potrafi znaleźć optymalnych ustawień swoich bolidów. Spore szanse na drugi sukces ma za to Vettel, który w marcu był najszybszy w GP Malezji.
Do walki o zwycięstwo powinien się za to włączyć Fin Kimi Raikkonen z Lotus-Renault, który - jak się ostatnio spekuluje - mógłby w przyszłym roku wesprzeć Niemca w Red Bull-Renault. Przyszłość Australijczyka Marka Webbera w tym zespole wydaje się coraz bardziej mglista.
Być może do ataku przystąpi też Lewis Hamilton, który od tego sezonu ściga się w barwach Mercedes GP. Sprzyjać Brytyjczykowi - słynącemu z agresywnej jazdy prowadzącej do nadmiernego zużycia opon - będzie fakt, że Pirelli zmienił rodzaj jednej z dwóch mieszanek ogumienia, rezygnując z bardzo miękkiej na rzecz wytrzymalszej.