Etatowy "kowboj" Formuły 1 dostał po uszach, ale...

Niechlubny tytuł kierowcy Formuły 1 najczęściej wikłającego się w incydenty wciąż jeszcze dzierży Lewis Hamilton, ale Anglikowi przybył groźny rywal. Gotowość zastąpienia lidera McLarena na stanowisku etatowego "kowboja" dyscypliny coraz głośniej anonsuje bowiem Pastor Maldonado.

Kolejny wyścig, kolejny incydent, kolejna kara dla Maldonado. Ależ talent wyszperał zespół Franka Williamsa wśród kierowców gotowych płacić za przywilej startów w cyklu Grand Prix! Przyzwyczajony chyba do wenezuelskiego bałaganu Maldonado usilnie pracuje na opinię zawodnika, który wyjeżdża na tory, żeby mierzyć się z rywalami według tylko sobie znanych przepisów i zasad.

Na razie sędziowie traktują Maldonado stosunkowo pobłażliwie. Nie wiadomo, ile bezmyślnych manewrów Pastora potrzeba, żeby zmusić ich do bardziej zdecydowanej reakcji w poskramianiu dzikich zapędów kierowcy Williamsa, ale istnieje uzasadniona obawa, że żaden z dostępnych władzom sportu środków nie zmusi kierowcy do refleksji na temat jego zachowań na torze.

Reklama

Wykazując spory optymizm można było sądzić, że incydent z GP Europy oraz jego skutki ostudzą na jakiś czas gorącą głowę Maldonado. W Walencji "as" Williamsa odbierał Hamiltonowi miejsce na podium tak niezdarnie i nieprzemyślanie, że doprowadził do odpadnięcia rywala z wyścigu, uszkadzając przy tym swoje auto i lekką ręką oddając przywilej wizyty na pudle, z którego w ostatnich latach Williams miał okazję cieszyć się od wielkiego dzwonu.

Wina Maldonado była bezsporna, ale sędziowie uznali najwyraźniej, że zaprzepaszczenie świetnego wyniku jest wystarczającą karą, i postanowili tylko doliczyć 20 sekund do łącznego czasu po jakim Maldonado zameldował się na mecie GP Europy, wypychając tym samym kierowcę poza ostatnie miejsce punktowanej dziesiątki. Jeśli sędziowie liczyli, że Maldonado będzie w stanie samodzielnie wyciągnąć z tej sytuacji wnioski, bardzo się pomylili. Przeliczyli się również, jeśli uważali, że nawet gdyby chęci Maldonado okazały się do tego niewystarczające, o zdyscyplinowanie swojego podopiecznego zadba zespół.

Żeby się o tym przekonać, wystarczyło zaczekać dwa tygodnie. Maldonado nie należy do osobników szczególnie cierpliwych, więc rozwiał wszelkie wątpliwości przy pierwszej nadarzającej się okazji. Tym razem ofiarą "inteligentnego i agresywnego" stylu jazdy Pastora padł Sergio Perez. W wyścigu na torze Silverstone Meksykanin usiłował odważnie wyprzedzić kierowcę Williamsa po zewnętrznej jednego z zakrętów, a gdy znalazł się już przed rywalem, ten, zamiast pogodzić się z utratą pozycji, starał się za wszelką cenę utrudnić Perezowi życie. Broniąc się, Maldonado wszedł w zakręt zbyt szybko, stracił panowanie nad samochodem i uderzył w auto Pereza, wyrzucając go poza tor, a ostatecznie także z rywalizacji.

Po całym zajściu Maldonado w swoim stylu stwierdził, że incydent był zwyczajnie pechowy, a doszło do niego, ponieważ chwilę wcześniej opuścił pas serwisowy i jechał na niedogrzanych oponach. Niestety, nie jest niespodzianką, że świadomość braku optymalnej przyczepności ogumienia nie powstrzymała Pastora przed próbą manewru, który okazał się nie do wykonania bez konsekwencji dla autora fantazyjnej wyścigowej figury i walczącego z nim przeciwnika.

Tak jak przekonany o swojej racji był Maldonado, tak przekonani o jego winie byli sędziowie. Tym razem zdecydowali się ukarać Pastora reprymendą (po trzeciej otrzymanej w jednym sezonie, kierowca zostaje przesunięty dziesięć miejsc do tyłu na starcie najbliższego wyścigu) oraz koniecznością wpłaty na konto FIA kwoty 10 tys. euro.

Można uznać, że w Walencji Maldonado dostał od panelu sędziowskiego po uszach, a w Silverstone jedynie po łapach, choć biorąc pod uwagę bogatą już historię wyczynów kierowcy, trudno nie przyznać racji poszkodowanemu Perezowi, który apelował o surowsze potraktowanie recydywisty. W swoim arsenale dolegliwości za powodowanie wypadków i incydentów sędziowie mają jeszcze przesunięcie kierowcy do tyłu na starcie do zawodów, wykluczenie zawodnika z wyników wyścigu oraz zawieszenie udziału sprawcy kolizji w kolejnym GP.

Na bezpośrednie zapoznanie się z dwoma ostatnimi wariantami Maldonado musiałby zapracować nieco ciężej niż dotychczas, ale wyjątkowa determinacja kierowcy Williamsa nie pozwala wykluczyć tego, że będziemy w tym sezonie świadkami nawet tak rzadko spotykanych kroków ze strony władz sportu.

Z każdym kolejnym zrujnowanym komuś wyścigiem margines tolerancji dla nieuzasadnienie niebezpiecznej jazdy Maldonado powinien być coraz węższy. Sędziowie mogą dalej podążać standardową ścieżką postępowania, ale przypadek Maldonado aż prosi się o potraktowanie z pełną surowością. Czy warto czekać aż któryś z wybryków Pastora zakończy się czymś poważniejszym niż tylko rozbitym autem i utratą punktów?

Na miejscu sędziów po kolejnym przewinieniu przykładowo odsunąłbym Wenezuelczyka od startu w wyścigu. Taka decyzja mogłaby oznaczać kłopoty dla ekipy Williamsa, której główny sponsor - wenezuelski państwowy koncern paliwowy PDVSA - płaci przecież za to, żeby Maldonado w wyścigach startował, a nie oglądał je w telewizji, ale może dzięki temu szefostwo zespołu zyskałoby motywację do utemperowania kierowcy. Tylko czy Maldonado jest w ogóle w stanie zrozumieć taką lekcję?

Jacek Kasprzyk

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy