Samochody spalinowe tego nie mają, a właściciele elektrycznych wciąż się o to spierają

Samochody elektryczne mają wiele rozwiązań, dostępnych tylko i wyłącznie z uwagi na zastosowany w nich napęd. Jednym z nich jest tak zwany "frunk", który bywa przedstawiany albo jako niezwykle praktyczne rozwiązanie, albo jako nikomu niepotrzebna fanaberia. Jak jest naprawdę? Odpowiedź jest prosta - to zależy.

"Frunk" czyli symbol swobody projektowania elektryków

Popularność "frunka", czyli przedniego bagażnika (od "front trunk") zaczęła się wraz z popularyzacją samochodów Tesli, a konkretnie Modelu S, który jako pierwszy zdobył szersze grono odbiorców. Kiedy samochód ten debiutował na rynku 10 lat temu, elektryki były albo mało praktyczne, wolne i czasami nieco dziwaczne, albo w najlepszym razie dość zwyczajne (nawet jeśli starały się to kryć za specyficzną stylistyką). Tymczasem Tesla zaproponowała niemal 5-metrową limuzynę, która wyglądała świetnie, miała duży zasięg, futurystyczne wnętrze, a do tego startując ze świateł, pozostawiała w tyle niemal wszystkie modele spalinowe.

Reklama

Cóż takiego więc znalazło się pod maską Modelu S? Ano właśnie... nic. To też działało na wyobraźnię. Baterie znajdują się w podłodze, a silniki elektryczne są nieduże i umieszczone bezpośrednio przy napędzanej osi. Dzięki temu niemal cała przestrzeń nadwozia może zostać wykorzystana jako miejsce dla podróżnych oraz ich bagaży. Dlatego pod maską Tesli znajdziemy drugi bagażnik i to całkiem duży, bo mający 150 l. Podkreślało to przewagi auta elektrycznego nad spalinowym - żadnych spalin, hałasu, wibracji, zmieniania biegów, a także zajmowania sporej ilości miejsca przez elementy układu napędowego. Prawdziwy pojazd przyszłości.

Zderzenie idei z rzeczywistością

Idea przedniego bagażnika bardzo spodobała się między innymi projektantom Forda. W Mustangu Mach-E "frunk" ma pojemność 100 litrów, wyłożony jest plastikiem i ma demontowalne przegródki. Można więc umieścić tam nieco większy bagaż, albo przewozić uporządkowane drobiazgi. Co więcej, bagażnik ten ma odpływ. W jednym z filmików promocyjnych Ford sugeruje, że można wsypać tam wiadro lodu i schładzać napoje. Nie jest to raczej coś, co chcielibyśmy robić na co dzień, ale podkreśla, że z "frunka" możemy korzystać niestandardowo. Z kolei w swoim elektrycznym pick-upie F-150 Lightning Ford umieścił z przodu bagażnik o pojemności aż 400 l.

Jednak nie wszyscy producenci dają takie możliwości. Przykładowo w Kii EV6 "frunk" ma 52 l pojemności, a w wersjach AWD tylko 20 l. Pełni więc raczej rolę schowka na kable, niż dodatkowej przestrzeni ładunkowej. Podobnie wygląda to w Audi e-tron, które ma zabudowaną przestrzeń pod maską i wygospodarowany jedynie nieduży schowek. Z kolei Volvo w modelu XC40 nie oferowało go w ogóle i dopiero po czasie umieściło pod maską 30-litrowy schowek.

Z kolei elektryki między innymi Nissana, Volkswagena, Mercedesa oraz BMW w ogóle nie mają bagażników z przodu i nic nie wskazuje na to, aby miało się to zmienić. Dlaczego tak jest? Powody są różne.

Mercedes korzysta z układu podobnego jak w samochodach spalinowych, więc użytkownik nie ma czego pod maską szukać. Koronnym przykładem jest EQS, w którym jako pierwszym zastosowano wysuwany z błotnika wlew płynu do spryskiwaczy, żeby maskę mógł otwierać jedynie serwis. Zaś mniejsze modele jak EQA oraz EQB to po prostu elektryczne odpowiedniki spalinowych modeli. Nissan tłumaczy, że auto elektryczne także potrzebuje osprzętu - akumulatora 12V, układu klimatyzacji itd. Uznano więc, że lepiej wszystko umieścić pod maską, zamiast upychać w różnych częściach auta, zabierając tu i ówdzie trochę miejsca i komplikując całą konstrukcję. Volkswagen z kolei stosuje domyślnie napęd na tył, a więc i silnik z tyłu, ale pod maskę trafił cały osprzęt (przez co niektórzy dziennikarze, również polscy, stawali przy podniesionej masce ID.3 i rozprawiali o drzemiącej pod nią mocy, wskazując z przekonaniem na kompresor klimatyzacji). BMW natomiast przyjęło linię tłumaczenia, że ich samochody mają duże tradycyjne bagażniki, zaś te z przodu to niepraktyczny i niepotrzebny bajer.

Czy "frunk" przetrwa próbę czasu?

Serwis Automotive News cytuje Laycee'a Schmidtke - konsultanta przemysłu motoryzacyjnego - według którego z biegiem lat dojdzie do swego rodzaju standaryzacji, która sprawi, że przednie bagażniki staną się czymś powszechnym. Wynikać to będzie choćby z zarzucenia wykorzystywania platform wspólnych dla aut spalinowych oraz elektrycznych. Wraz z całkowitym przejściem na elektryki, producenci nie będą ograniczani rozwiązaniami czy podzespołami, wspólnymi dla obu rodzajów napędów.

Naszym zdaniem przedni bagażnik w elektryku to bardzo praktyczne rozwiązanie, szczególnie gdy wykończony jest plastikiem. To najlepsze miejsce do przechowywania kabli, które nie muszą wtedy zajmować miejsca w głównym bagażniku. Ponadto jeśli ktoś korzysta z nich często, nie zwija ich pieczołowicie za każdym razem do przeznaczonej dla nich torby, tylko zwykle wrzuca luzem. Dodajmy do tego fakt, że kable mogą być brudne i mokre, a zrozumiecie, dlaczego wodoodporny i łatwy w czyszczeniu schowek na nie to taki zły pomysł.

***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: samochody elektryczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy