Sztuczność w świecie samochodów. Kto pociąga za sznurki na motorynku?
Samochody elektryczne są praktycznie niesłyszalne, co może być niebezpieczne dla innych użytkowników dróg, zwłaszcza pieszych i rowerzystów.
Dlatego konstruktorzy e-pojazdów pracują nad systemami audio, które będą zastępowały odgłosy znane dzisiaj z tradycyjnych aut. Nie jest to wbrew pozorom łatwe zadanie, bowiem taki dźwięk, choć syntetyczny, musi być podobny do naturalnego. Skuteczny, ale nie dokuczliwy. Do tego zmieniający swą częstotliwość i intensywność proporcjonalnie do prędkości samochodu, tak aby symulował wzrost lub spadek "obrotów" silnika.
Taki sztuczny dźwięk stworzyli inżynierowie Audi. Ma on być wykorzystywany w przyszłych modelach tej marki z serii e-tron. Każdy z nich otrzyma indywidualną akustyczną wizytówkę. I tak hałas wydobywający się z głośnika zainstalowanego w audi R8 e-tron przypomina ponoć elegancki odgłos pracy klasycznego silnika V8, choć jest od niego, jak czytamy w materiałach Audi, "jaśniejszy". Cokolwiek to znaczy...
Można sobie wyobrazić, że przyszli nabywcy pojazdów z napędem elektrycznym będą do nich zamawiali dźwięki wedle osobistych upodobań i ambicji. Smart warczący niczym rasowe ferrari? Czemu nie. Trudno wykluczyć, że takie dźwięki będzie się ściągać i wgrywać tak jak dzisiaj ściąga się i wgrywa dzwonki telefonów komórkowych.
Pięknie, choć z drugiej strony syntetyczne dźwięki będą kolejnym krokiem ku sztuczności, która już dzisiaj mocno rozpanoszyła się w świecie motoryzacji. Nie brakuje opinii, że takim sztucznym tworem jest konkurencja na rynku samochodów, wykreowana na potrzeby marketingu i maskująca skutki globalizacji gospodarki. Czy można mówić o rzeczywistej rywalizacji pomiędzy markami, należącymi do tego samego koncernu, jak Volkswagen, Skoda, Seat, Audi czy Citroen i Peugeot? Owszem, sygnowane przez nie auta różnią się opakowaniem, wyposażeniem, wystrojem wnętrz, wzornictwem detali, grupami klienteli, do których są kierowane, ale z technicznego punktu widzenia są konstrukcjami bardzo do siebie zbliżonymi, o ile nie identycznymi.
Co chwila słyszymy o sojuszach, aliansach i fuzjach potentatów, ale i bez tego nawet rzekomo całkowicie niezależni producenci wymieniają się silnikami, technologią, korzystają z tych samych dostawców części i komponentów, składających się na pozornie całkiem odmienne pojazdy.
Zwolennicy teorii spiskowych dadzą się posiekać w obronie tezy, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z wielką ściemą, gdyż w rzeczywistości za sznurki na motorynku, jak zresztą i na każdym innym, pociąga nieznany szerokiej publiczności superkoncern, sam z kolei sterowany przez nie mniej tajemniczych mocodawców politycznych, za którymi kryją się - tak, tak - wyznawcy jakowejś diabolicznej ideologii.
Co jeszcze pozostało w świecie motoryzacji autentycznego? Kierowcy, ludzie z krwi i kości, z ich wszystkimi zaletami i wadami. Chociaż, jak wiadomo, trwają intensywne próby, aby i ich zastąpić elektronicznymi autopilotami...
Bujda na resorach? Być może. Nie ulega za to wątpliwości, że sztucznością coraz bardziej trąci podział samochodów na klasy i segmenty. Mamy zatem miniaturowe wozidełka, które starają się sprawiać wrażenie rodzinnych kompaktów. Są kompakty, pozujące na sportowe coupe. Są typowo szosowe samochody, które - po dodaniu napędu 4x4, większego prześwitu i paru plastikowych elementów w dolnej części nadwozia - udają pełnowartościowe terenówki. Pojawiają się fałszywki, w rodzaju najróżniejszych miejskich crossoverów czy mini-SUV-ów.
Dawny blask straciły marki - i jest to kolejny przykład upadku klasycznych wartości w motoryzacji - uznawane w przeszłości za symbole technicznej solidności i niezawodności. Pogadajcie z taksówkarzami, co sądzą o współcześnie produkowanych mercedesach. Zapewne usłyszycie, że to imitacja starych, dobrych meroli, aut nie do zdarcia. Podobna opinia krąży na temat volkswagenów. Zatem - znowu ściema...
Owocem wciąż zaostrzanych przepisów, dotyczących ochrony środowiska, jest moda na downsizing. Wspomagane turbosprężarkami, skrajnie wysilone silniczki o małych pojemnościach i wielkich mocach przypominają kulturystów napędzanych koksem. Imponująca muskulatura i możliwości, ale nie wiadomo, jak taki sztuczny twór będzie funkcjonował po kilku latach eksploatacji. Tylko patrzeć, a nawet w najbardziej prestiżowych limuzynach zamiast trwałych, sprawdzonych V8 czy V12 zaczną montować trzycylindrowe cudactwa, wydobywające, dzięki technicznym sztuczkom, 200 koni mocy z litra pojemności.
Coraz więcej sztuczności spotykamy wewnątrz aut. Syntetyczna ekoskóra, plastik imitujący drewno i aluminium, lakier, naśladujący ten, którym pokrywa się fortepiany. Do tego już właściwie zdążyliśmy się przyzwyczaić.
Co jeszcze pozostało w świecie motoryzacji autentycznego? Kierowcy, ludzie z krwi i kości, z ich wszystkimi zaletami i wadami. Chociaż, jak wiadomo, trwają intensywne próby, aby i ich zastąpić elektronicznymi autopilotami...