VW XL1. To nie science-fiction. To prawdziwy samochód!

Twórcy filmów science-fiction biedzą się nad wymyślaniem wehikułów, które mogłyby wystąpić w ich wiekopomnych dziełach, sugerując kierunek, w jakim podąży motoryzacja za 30, 50 czy 100 lat. Zbędny trud. Pojazd przyszłości już istnieje. Wygląda jak..., jak... Cóż, po prostu kosmicznie. Przy nim wszystkie rzekomo fikuśne Ferrari, Lamborghini czy Bugatti prezentują się niczym auta skrojone pod gusta klienteli, dla której słowo "ekstrawagancja" jest zamiennikiem określenia "grzech śmiertelny". No i ta nazwa: XL1. Takie oznaczenie kojarzy się bardziej z latającym w stratosferze samolotem szpiegowskim czy rakietą międzygalaktyczną niż z modelem samochodu.

- Halo Ziemia, halo Ziemia! Tu XL1. Prosimy o pozwolenie na lądowanie na najbliższej asteroidzie w celu wysadzenia Obcego, który przyplątał się nam na  pokład...

Brzmi nieźle, nieprawdaż? A teraz najciekawsze, trzymajcie się mocno. Na masce pojazdu, o którym mowa, widnieje logo... Volkswagena. Tak, tego Volkswagena. Marki przez licznych Polaków uznawanej za symbol boleśnie nudnej poprawności, umiaru i ostrożności. A tu proszę bardzo - taki fajerwerk fantazji i erupcja wyobraźni.

Volkswagen XL1 powstał w limitowanej serii zaledwie 250 egzemplarzy. 50 z nich pozostanie do dyspozycji producenta, reszta trafi do sprzedaży, chociaż właściwie należałoby użyć tu czasu przeszłego, bowiem cała pula została dosłownie rozchwytana przez kolekcjonerów, łowców motoryzacyjnych ciekawostek i ludzi, którzy nie zaznają spokoju, jeżeli nie postawią w swoim garażu każdej egzotycznej, trudno dostępnej nowości. Nabywców nie odstraszyła wysoka cena - 111 tys. euro za sztukę. Sporo, aczkolwiek z drugiej strony kupno takiego wozu śmiało można traktować jak korzystną lokatę kapitału. Zdaniem specjalistów z racji na swoją wyjątkowość będzie on z upływem czasu tylko zyskiwał na wartości. Ba, jak się przekonaliśmy, może przynosić właścicielowi stały, nielichy dochód...

Reklama

Gdy wyjechaliśmy Volkswagenem XL1 na ulice Krakowa (nie chwaląc się - mieliśmy okazję odbyć taką przejażdżkę jako pierwsi w Polsce) nie było chyba nikogo, kto nie zwróciłby uwagi na ów niezwykły pojazd. Prawdopodobnie mniejsze poruszenie, przynajmniej wśród męskiej części populacji, wywołałby nawet przejazd orszaku księżnej Kate z nowo narodzoną córeczką. Gdybyśmy na parkingu inkasowali 10 zł od każdego, kto prosił o możliwość sfotografowania się z naszą kosmiczną testówką, błyskawicznie zebralibyśmy kasę na paliwo wystarczające do pokonania trasy spod Wawelu do zakładów w Osnabrűck, gdzie ten model Volkswagena jest montowany. Trzeba jednak od razu dodać, że taka wyprawa nie wymagałaby jakiś nadzwyczajnych funduszy, gdyż cały projekt XL1 jest podporządkowany jednemu celowi - minimalizacji zużycia paliwa.

Do wspomnianego celu prowadzą trzy drogi. Pierwsza, to niecodzienna konfiguracja napędu, o czym za chwilę. Druga, to ekstremalnie lekka konstrukcja (samochód waży zaledwie 795 kg). Trzecia,  to superaerodynamiczne nadwozie. Jego zwężający się ku tyłowi kształt przypomina obłe ciało delfina. Aby uniknąć zawirowań powietrza tylne koła są całkowicie osłonięte. Brakuje także bocznych lusterek. Ich rolę przejęły dwa ciekłokrystaliczne ekrany w kabinie, wyświetlające obraz z odpowiednio umiejscowionych zewnętrznych kamer. Pomysłowe rozwiązanie, kto wie, czy nie przyjmie się za jakiś czas w zwykłych samochodach...

XL1 wzbudza ogromne zainteresowanie już samym wyglądem. Prawdziwe show zaczyna się jednak w chwili, gdy otwieramy unoszące się w górę skrzydła drzwi. Wtedy rozlega się wielkie "wow..." czy bardziej swojskie: "ach..." publiczności. Auto przy długości i szerokości zbliżonej do wymiarów VW Polo jest ekstremalnie niskie (1156 mm), dużo niższe nawet od sportowych modeli Porsche. Sprawia to, że do jego wnętrza nie tyle się wsiada, co wsuwa. Gdy szczęśliwie sfinalizujemy etap wsuwania, znajdziemy się w dwuosobowej kabinie, której wystrój, pomijając wspomniane wyżej cyfrowe lusterka wsteczne, prezentuje się w zasadzie zwyczajnie, więc nie warto się o nim rozpisywać. 

Trudno przypuszczać, by XL1 pojawił się kiedykolwiek na rynku samochodów używanych w Polsce. Gdyby tak się jednak stało, rodzimych czytelników ogłoszenia o jego sprzedaży z pewnością zaintrygowałby jeden szczegół. Otóż jest to auto w tak ukochanym przez licznych rodaków "tedeiku".

Umieszczony za fotelami (siedzenie pasażera jest lekko przesunięte do tyłu) zespół napędowy składa się z dwucylindrowego silnika wysokoprężnego TDI o pojemności 800 ccm i silnika elektrycznego, czerpiącego energię z baterii, którą można ładować ze zwykłego gniazdka. Sumaryczna maksymalna moc tej hybrydy, współpracującej z siedmiobiegową skrzynią DSG, wynosi 69 KM. Już słyszymy ironiczne pytania: "Sześćdziesiąt dziewięć koni?! Czy czymś takim da się w ogóle jeździć?". Spieszymy z odpowiedzią: da, i to całkiem  żwawo. XL1 przyspiesza od 0 do 100 km/godz. w ciągu przyzwoitych 12,7 sekund i potrafi rozpędzić się do 160 km/godz. (prędkość ograniczona elektronicznie). Szału zatem nie ma, ale wstydu, zważywszy charakter pojazdu, też nie.

Układ kierowniczy, chociaż pozbawiony wspomagania, prowadzi się pewnie i przyjemnie. Trzeba tylko pamiętać, że niskoprofilowe opony nie lubią dziur w jezdni. I próbować zapomnieć, że nasze szlachetne ciało (spoczywające w skrajnie nisko osadzonym fotelu) od szorstkiego asfaltu dzieli ledwie parę centymetrów.

Volkswagen XL1 jest przedstawiany jako najoszczędniejszy pod względem apetytu na paliwo seryjnie produkowany samochód w historii motoryzacji. Według producenta spala średnio 0,9 litra oleju napędowego na 100 km. Nam komputer pokładowy na koniec testu pokazał średnie zużycie na poziomie około 3 l/100 km, ale jeździliśmy również "na maxa" (prędkościomierz pokazywał 168 km/h) po autostradzie, z włączoną klimą (było grubo ponad 25 st. C.). Przy spokojnej (aczkolwiek z klimą) jeździe, na trasie z Krakowa do Kielc, z rozładowaną całkowicie baterią  XL1 spalił 1,8 l. na 100 km a podczas próby jazdy na zasadzie eco-drivingu zaledwie 1,2 l. na sto.   Wynik odbiegający od założeń producenta  (0,9 l/100 km), ale nadal, przyznajmy, znakomity.

Zapraszamy na film. W roli głównej XL1!

    

  

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy