Lancia musa - test
Lancia przeżywa w ostatnich latach trudne chwile. W dużej mierze przyczynił się do tego Fiat, który jakby nie bardzo miał wizję rozwoju tej należącej do niego marki.
Sprzedaż wygląda więc nie najlepiej, mimo że Lancia ma w swojej ofercie kilka ciekawych samochodów.
Należy do nich np. lancia musa. To mikrovan zbudowany na płycie podłogowej fiata grande punto, luksusowa wersja fiata idea. Samochód skierowany jest głównie do młodych, aktywnych kobiet, stąd i jego nazwa, która nie jest - typowo dla Lancii - literą greckiego alfabetu, ale imieniem jednej z greckich bogini.
Auto debiutowało w 2005 roku, dwa lata temu przeszło face lifting, a całkiem niedawno otrzymało nowe serce - wysokoprężny silnik o pojemności 1.6 l i mocy 120 KM.
Projektanci lancii dążyli do stworzenia samochodu przede wszystkim ładnego i to widać. Auto przyciąga wzrok chromowaną atrapą chłodnicy (atrapą w sensie dosłownym, nie ma za nią chłodnicy...), czy odważnie zaprojektowaną linią tylnych świateł. Mimo niewielkiej długości (404 cm) stylistom udało się stworzyć ładną, spójną sylwetkę jednobryłowego samochodu.
Niestety, zajęcie miejsca za kierownicą uświadamia, że to co ładne, nie musi być jednocześnie funkcjonalne. Mocno pochylone i grube przednie słupki dość mocno ograniczają widoczność, a sytuację niewiele ratuje mała, trójkątna szybka. Również widoczność do tyłu jest słaba - tu głównym winowajcą są mikroskopijne wsteczne lusterka. A jeśli jesteśmy przy lusterkach... Te ulokowane w osłonach przeciwsłonecznych nie są podświetlane, co biorąc pod uwagę luksusowy charakter auta oraz jego grupę docelową (kobiety!), jest niewybaczalnym niedopatrzeniem.
Nieszczęśliwym pomysłem było umieszczenie zegarów na środku deski rozdzielczej. Nie są one zwrócone ku kierowcy, co powoduje, że są najlepiej widoczne... dla pasażera siedzącego z tyłu i na środku. Szczególnie obrotomierz jest mało czytelny dla kierowcy.
Fotele musy są wygodne, w testowanej wersji Platinum, standardowo wykonane ze skóry i alcantary. Do wpadek zaliczyć trzeba pozycję za kierownicą. Silnik musy jest osadzony dość głęboko pod przednią szybą, co wymusiło wsunięcie pedałów do wnętrza kabiny. Samo w sobie nie jest to problemem, ale dość krótka regulacja wzdłużna kierownicy powoduje, że ciężko znaleźć właściwą pozycję.
Wnętrze samochodu jest przestronne i daje się kształtować w zależności od potrzeb. Przedni fotel pasażera można składać w stolik, a trzy tylne fotele - niezależnie od siebie przesuwać. To świetne rozwiązanie pozwalające w zależności od potrzeb zwiększać miejsce dla pasażerów lub bagażnik. Ten ostatni nie imponuje może pojemnością, ale jak na tę klasę samochodu jest w zupełności wystarczający.
We wnętrzu znajdziemy kilka ciekawie zaprojektownych schowków. Ten przed pasażerem nie jest zamykany, ale pomieści damską torebkę. Za to dwa i to zamykane zlokalizowano na podszybiu.
Zawieszenie auta jest zestrojone dość komfortowo, sprawnie radzi sobie z wybieraniem nierówności, pozwala również na dynamiczną jazdę po zakrętach.
Nowością w musie jest silnik. Pod maską testowanego egzemplarza pracowała wysokoprężna jednostka o pojemności 1.6 l, mocy 120 KM i momencie 300 Nm dostępnym już przy 1500 obr/min. Dzięki niemu prędkość maksymalna wynosi 190 km/h, a sprint do 100 km/h trwa 9,9 s, co jak na małe auto jest wynikiem bardzo dobrym. Ten nowoczesny diesel sprawia również, że musa dobrze sprawuje się w trasach. Zapas mocy i dostępny "od razu" moment umożliwiają bezproblemowe wyprzedzanie. Pięciobiegowe, manualna skrzynia biegów jest dobrze zestopniowana, choć momentami przydałby się szósty bieg.
Silnik 1.6 dysponuje nie tylko sporą mocą, ale również jest ekonomiczny. W trasie nie ma problemu, żeby (mocno obciążonym samochodem) uzyskać wynik spalania wokół (a nawet poniżej) 6 litrów na 100 km. W dzisiejszych czasach drogiego paliwa to niebagatelny argument.
Niestety, lanci musy nie kupi nikt, kto będzie brał pod uwagę przede wszystkim finanse. Musa z testowanym dieslem dostępna jest tylko w najbogatszej wersji Platinum, a to oznacza cenę 85 tys. zł. W standardowym wyposażeniu znajdziemy m.in. skórzane wykończenie wnętrzna i dwustrefową klimatyzację. Kilka dodatków, jak czujniki deszczu i zmierzchu czy podłokietnik oraz ESP wymaga jednak dopłaty i wówczas cena przekroczy 90 tysięcy. Tymczasem po roku taki samochód możemy sprzedać najwyżej za 65 tysięcy...
Czy tyle jest warta przyjemność jazdy nietuzinkowym samochodem klasy premium?