Za przejście na czerwonym świetle do... sądu rodzinnego. A Patryka z Kościerzyny pamiętasz?
Często słychać narzekania, że Polska jest krajem z nieudolnymi organami ścigania i opieszale działającym wymiarem sprawiedliwości. Krajem, w którym bezkarnie hasają przestępcy i przez palce patrzy się na poczynania sprawców pozornie drobniejszych, aczkolwiek społecznie równie szkodliwych wykroczeń.
Wydarzenia ostatnich tygodni pokazują jak głęboko krzywdząca nasze państwo jest ta opinia.
Pamiętacie Patryka z Kościerzyny, sfotografowanego przez fotoradar w Kościerzynie, gdy pędził rowerem z prędkością 46 kilometrów na godzinę w miejscu, gdzie obowiązywało ograniczenie do 30 km/godz.? Chłopak odmówił przyjęcia 50-złotowego mandatu, wystawionego przez słynącą z bezkompromisowości lokalną straż miejską. Tłumaczył się, że nie zdawał sobie sprawy, jak szybko jedzie, ponieważ nie ma w swoim jednośladzie prędkościomierza.
Głupia wymówka, bo przecież nieświadomość, iż łamie się prawo, nie może zwalniać sprawcy z odpowiedzialności. Poza tym pobłażanie jest zachętą do eskalacji nagannych czynów. Dziś 46 km/godz., jutro 80, a pojutrze Patryk pomknie rowerem 120 km/godz. I co będzie, gdy spotka na swej drodze grupę wracających ze szkoły dzieci, albo spacerującą spokojnie parę zakochanych? Wystarczy przypomnieć słowa z "Misia": "A gdyby tutaj staruszka przechodziła do domu starców, a tego domu wczoraj by jeszcze nie było, a dzisiaj już by był, to wy byście staruszkę przejechali, tak? A to być może wasza matka!"
Sprawa słusznie zatem trafiła do Sądu Rejonowego w Kościerzynie, który najpierw odmówił wszczęcia postępowania (dając kolejny argument ministrowi sprawiedliwości Jarosławowi Gowinowi, chcącemu gruntownie zreformować ten szczebel sądownictwa) i zajął się nią dopiero po interwencji strażników w instancji wyższej, czyli Sądu Okręgowego w Gdańsku.
Ostatecznie uznał, że wina nastoletniego rowerzysty jest bezsporna, jednocześnie wspaniałomyślnie odstępując od wymierzenia mu kary. Biorąc pod uwagę, że Patryk jest uczniem, nie ma żadnych dochodów ani majątku, zrezygnował również z obciążania go kosztami postępowania sądowego. Pokryje je skarb państwa. Będą zapewne o wiele wyższe niż 50 zł, na które opiewał mandat, ale nie ma co oglądać się na pieniądze, gdy w grę wchodzi autorytet straży miejskiej. Nawiasem mówiąc, wspomniany wyrok jest nieprawomocny, trudno wykluczyć odwołania, więc ponoszone przez Temidę koszty mogą jeszcze wzrosnąć.
Kościerzyna, wzorem władz Nowego Jorku, realizuje program "Zero tolerancji". Duch pryncypialnej praworządności panuje także na drugim końcu Polski. Doświadczyła tego piętnastoletnia mieszkanka Rzeszowa, która chciała zdążyć na autobus, przebiegła przez ulicę na czerwonym świetle i wpadła w ręce policjantów. Tym razem nie skończyło się jednak na banalnym mandacie, gdyż sprawa Patrycji K. od razu została przekazana do sądu rodzinnego.
To podobno rutynowa procedura, gdyż popełniane przez nieletnich wykroczenia drogowe są traktowane jako przejaw ich demoralizacji. Jak głębokiej? To trzeba dopiero zbadać. W przypadku Patrycji sąd w Rzeszowie powierzył owo zadanie zawodowemu kuratorowi, który przeprowadzi stosowne wywiady środowiskowe, zbierze dane na temat dziewczyny, jej "warunków wychowawczych, zdrowotnych i bytowych" i przekaże zgromadzony materiał wymiarowi sprawiedliwości, który "podejmie działania przewidziane w ustawie".
I znowu tylko przyklasnąć. Dlaczego jednak o demoralizacji, jako możliwej przyczynie lekceważenia czerwonego światła na ulicznym sygnalizatorze, mówimy tylko w przypadku małolatów? Takie podejrzenie należałoby rozciągnąć również na dorosłych sprawców wykroczeń drogowych, wraz ze wszelkimi tego konsekwencjami prawno-sądowymi. Przecież czym skorupka za młodu...