Rowerzyści "terroryzują" miasta? To poważny problem!

Rowerzyści mają obecnie więcej praw niż kiedykolwiek wcześniej. Nie ma się co dziwić - w konfrontacji z samochodem jadący jednośladem ma niewielkie szanse, by wyjść z opresji bez szwanku.

Niestety, do wielu groźnych sytuacji przyczyniają się sami właściciele rowerów. Lekkomyślność, roztargnienie i nieznajomość podstawowych przepisów każdego roku zbiera wśród nich śmiertelne żniwo.

Zdobycie prawa jazdy którejkolwiek z kategorii wymaga odbycia żmudnego szkolenia i zaliczenia egzaminu państwowego. Rowerzyści nie przechodzą tego typu kursów, wielu z nich nie ma więc zielonego pojęcia o zasadach ruchu drogowego. Do nagminnych wykroczeń należy chociażby notoryczna jazda po chodniku, czy przejeżdżanie przez przejścia dla pieszych.

Reklama

Z rowerzystami coraz większy problem mają władze dużych miast, gdzie ruch jednośladów jest największy. Ostatnio radni jednej z dzielnic Krakowa - podjęli niedawno uchwałę, w której zwracają się do prezydenta miasta i Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu o podjęcie działań mających chronić pieszych przed zagrożeniem stwarzanym przez rowerzystów. Mieszkańcy dzielnicy skarżą się, że rowerzyści jeżdżą zbyt szybko i wykonują niebezpieczne manewry m.in. na przystankach, wśród osób oczekujących na autobus lub tramwaj.

Tylko w tym roku w stolicy Małopolski doszło do 20 potrąceń pieszych przez rowerzystów. W całym zeszłym roku zanotowano 28 tego typu przypadków. Nie jest jednak tajemnicą, że zdecydowana większość takich zdarzeń nie jest zgłaszana. Poturbowani piesi często nie mogą nawet liczyć na pomoc - sprawca wsiada na rower i szybko oddala się z miejsca zdarzenia.

Problem z rowerzystami zgłaszają też liczni kierowcy. W dużych miastach nagminnie dochodzi do "przepychania" się rowerzystów pomiędzy samochodami - zarysowane błotniki i drzwi czy oberwane lusterka to dla wielu właścicieli aut chleb powszedni. Poszkodowani w takich zdarzeniach kierowcy mają ogromne problemy z dochodzeniem swoich praw. Większość sprawców ucieka z miejsca zdarzenia, rowerzyści nie mają też obowiązku kupowania polis OC - zwrotu kosztów naprawy auta dochodzić więc można wyłącznie na drodze sądowej, co w polskich realiach oznacza istną drogę przez mękę.

W ostatnich latach zapanowała duża moda na rowery. W ślad za tym nie poszły niestety uregulowania prawna, dodatkowo panuje dziwne przyzwolenie na łamanie przez rowerzystów przepisów ruchu drogowego. Gdy od czasu do czasu policja organizuje akcje uświadamiające wlepiając mandaty np. za jazdę po chodniku, pojawia się powszechne oburzenie, że przecież "ja nie wiedziałem", "nie stwarzam zagrożenia" itp.

A problem będzie narastał. Wytycza się coraz więcej ścieżek rowerowych, które przeważnie wydzielane są z chodników i wielokrotnie przecinają się z ciągami ruchu pieszych. Na takich "skrzyżowaniach" pierwszeństwo ma pieszy, ale rowerzyści zdają się o tym zapominać, korzystając z zasady, że większy, szybszy i cięższy może więcej.

Obecne rozwiązania prawne obowiązujące w naszym kraju to kuriozum. Nie mając pojęcia o przepisach ruchu drogowego, można wsiąść na rower i jeździć po ulicach. Dodatkowo brak OC naraża rowerzystę na duża odpowiedzialność finansową np. w przypadku wymuszenia pierwszeństwa i kolizji z nowym i drogim samochodem. Powrót do karty rowerowej, dla osób, które nie mają prawa jazdy oraz obowiązkowe i niedrogie OC to na pewno kroki w dobrą stronę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: rowerzyści
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy