Czy można jeździć taniej niż benzynie?
Mimo milionów euro wydanych na rozwój samochodów "ekologicznych", wszystko wskazuje na to, że auta z napędem elektrycznym jeszcze długo nie będą w stanie zagrozić spalinowej konkurencji.
Kiepska sytuacja gospodarcza sprawiła, że koncerny motoryzacyjne nie mogą liczyć na wsparcie rządów w zakresie tworzenia infrastruktury dla pojazdów na prąd. Bez gęstej sieci stacji szybkiego ładowania "elektryki" pozostaną domeną samochodowych ekscentryków.
Collin Dodge - jeden z szefów Nissana w Europie - przyznał ostatnio, że sprzedaż elektrycznego modelu Leaf na rynkach Starego Kontynentu jest daleka od oczekiwań. Jako przyczynę takiej sytuacji analitycy Nissana japońskiej marki wskazują właśnie brak wsparcia ze strony rządów przy tworzeniu niezbędnej infrastruktury.
Podobny problem dotyczy również pojazdów napędzanych ogniwami paliwowymi. W 2014 roku tego rodzaju auto wypuścić chce na rynek Mercedes. Prezes niemieckiego koncernu - Dieter Zetsche - nie ukrywa jednak, że firma nie liczy na dobre wyniki sprzedaży. Samochód ma jedynie uświadomić klientom, że technologia pozwalająca radzić sobie bez ropy naftowej jest gotowa - problem tkwi jedynie w infrastrukturze. Samochody zasilane ogniwami paliwowymi tankuje się bowiem wodorem, a to wymaga wybudowania nowych i drogich stacji benzynowych. Wodór nie jest paliwem o największej gęstości energetycznej, więc należy go przechowywać albo w bardzo niskich temperaturach, albo pod wysokim ciśnieniem. Obie metody nie należą do tanich...
Wygląda więc na to, że przez najbliższe przynajmniej kilkanaście lat wciąż będziemy jeździć samochodami napędzanymi wynalazkiem Nikolausa Otto. Dodajmy wynalazkiem sprzed 150 lat!