Przez Czechy nie jeżdżę!
Od jakiegoś czasu śledzę pojawiające się wypowiedzi kierowców (moich rodaków) na temat niesprawiedliwego traktowania ich przez policję naszych południowych sąsiadów, głównie słowacką. (*)
Nie będę z nikim polemizował narzucał swojej opinii. Chcę jedynie opisać zdarzenie, które mi się przytrafiło kilka lat temu przejeżdżając tranzytem przez Czechy. Wyryło mi się ono w pamięci ze wszystkimi szczegółami.
Wracając z Francji, obrałem trasę przez południowe Niemcy, aby następnie przez wspomniane już Czechy, dotrzeć do przejścia granicznego w Chałupkach (koło Wodzisławia Śląskiego). Był to moment kiedy autostrada koło Pilzna była w budowie. W gigantycznym korku trzeba było przejechać przez centrum miasta, co trwało kilka godzin.
Lato, upał, przebyte już ok. 1500 km, niemożność skorzystania z toalety od kilku godzin, powodowały, że miałem tylko jedno pragnienie - zatrzymać się na pierwszej napotkanej za miastem stacji benzynowej.
Gdy już mi się to udało, zaledwie wyszedłszy ze samochodu, w wejściu do budynku przywitał mnie funkcjonariusz policji, wyraźnie ucieszony moją obecnością i coś chcący ode mnie. Minąłem go oznajmiając, że teraz nie mogę rozmawiać i że zaraz wrócę. Wychodząc z toalety już widziałem z daleka, że pan policjant krąży wokół mego samochodu i szuka do czego by się tu doczepić.
Zaczęło się przepytywanie, sprawdzanie, a to apteczka, a to papiery, ubezpieczeni a to winieta. Już się wydawało, że wszystko w porządku (do prędkości nie mógł mieć zastrzeżeń, bo stałem na parkingu), ale zaraz, zaraz... Data na winiecie, zgadza się, ale... nie ma numeru rejestracyjnego samochodu na niej. Więc będzie pokuta! Wyciąga jakieś papiery i pokazuje mi ile to tysięcy koron kosztuje w Republice Czeskiej brak winiety.
Na nic obrona, że winieta jest i że kilka godzin temu ją kupiłem (jest data na niej) i przykleiłem jak trzeba. Pan policjant swoje, a no że nie przeczytałem uważnie pouczenia i nie zastosowałem się do polecenia, że trzeba było tam w pewnym miejscu wpisać nr rejestracyjny pojazdu, więc będzie pokuta.
Patrzę na pouczenie w kilku językach, ale po polsku brak. Pytam więc policjanta, skąd mam wiedzieć, co oni tu napisali? On mi na to, że trzeba znać języki obce. Więc odpowiadam, że znam bardzo dobrze francuski, ale nie ma tam pouczenia w tym języku. Policjant się żachnął, że na pewno jest, wziął instrukcję i oczywiście nie znalazł. Nieważne czy jest czy nie, będzie pokuta.
Wyciągnąłem pisak i dopisałem na winiecie numer rejestracyjny, co się bardzo nie spodobało przedstawicielowi prawa. Stwierdził, że teraz to już za późno i będę i tak płacił.
Pyta więc jak będę płacił w euro czy w koronach? Koron ani euro, mówię, nie mam, bo za paliwo płacę kartą visa. No to idź do bankomatu, mi mówi. A ja na to, że nie pójdę i im niczego nie zapłacę.
No to nie pojedziesz i ci nie oddam papierów - odpowiada stróż prawa. Ja na to: więc ja dzwonie do konsulatu, bo niczego nie zrobiłem, żebym miał płacić karę.
W tym momencie usłyszałem coś, co mnie mało nie zwaliło z nóg: skoro już cię zatrzymałem, to cię nie puszczę, jak nic nie dasz. W tym momencie ja też już przeszedłem na ty i pytam, a co mam ci dać, skoro już ci powiedziałem, że pieniędzy nie dostaniesz. A co masz? - pyta. Mam francuskie Bordeaux odpowiadam. Podjedź za stację, brzmiała odpowiedź. Tam stał radiowóz. Wręczyłem butelkę i proszę o moje dokumenty. Nie tak szybko - odpowiada - jeszcze dwie butelki dla moich kolegów w radiowozie. Dobrze, że miałem jeszcze dwie.
To był mój ostatni raz, kiedy przekroczyłem granicę naszych południowych sąsiadów.
Następnego dnia zadzwoniłem do polskiego konsulatu w Republice Czeskiej. Zbulwersowany tym, co mi się przytrafiło, opowiedziałem całe zdarzenie. W konsulacie nikt się temu nie dziwił. Okazuje się, że nie byłem pierwszym, który w podobny sposób był szantażowany przez czeską policję w okolicach Pilzna. Zapytałem więc czy nie interweniują w tej sprawie do odpowiednich organów z Czechach? Odpowiedz była szczera: Po naszych interwencjach jest na chwilę spokój, a później znów to samo. Nic więcej nie możemy zrobić.
Od tamtej pory nadrabiam ok. 200 kilometrów i jeżdżę naszą A4 przez Niemcy. Cenowo wychodzi niewiele drożej, bo nie płacę za winietę w Czechach, czasowo może trochę tracę, ale nie muszę płacić haraczu czeskim stróżom prawa a raczej mafii w przebraniu. Henryk (...). Ps. Proszę, aby moje imię i nazwisko pozostały znane wyłącznie Waszej Redakcji.
(*) - list do redakcji.