INTERIA.PL w Paryżu Ameryki
Buenos Aires - jedno z największych miast świata. 11 milionów mieszkańców w całym zespole miejskim, prawie 4 miliony w samej aglomeracji. Reporter INTERIA.PL w drodze do Cordoby, gdzie wkrótce zaczyna się Rajd Argentyny wpadł w miejski samochodowy tygiel.
Buenos Aires w języku polskim oznacza dobre powietrze (lub pomyślne wiatry). Czy w mieście, gdzie zarejestrowanych jest prawie 5 milionów aut może być czyste powietrze? Okazuje się, że tak. To właśnie pomyślne wiatry powodują, że miasto nie dusi się od spalin samochodów. Dusi się za to od natężenia ruchu. Jeszcze o północy mieliśmy spore kłopoty z dotarciem do hotelu. Korki były bowiem niemiłosierne.
W ich rozładowaniu nie pomaga nawet to, że układ komunikacyjny miasta jest bardzo przejrzysty, a większość ulic szeroka. Sprawnie poruszać się mogą po nich tylko mieszkańcy, bowiem poza sygnalizatorami świetlnymi na skrzyżowaniach nie wiedzieliśmy żadnych... znakow drogowych. Nie potrafimy wiec zrozumieć np. skąd kierowcy wiedzą, która z ulic jest jednokierunkowa, a która nie. A jednak wiedzą.
Nie tylko ogromne korki, które spotyka się praktycznie przez cały dzień sprawiają, że Buenos Aires nazywane jest Paryżem Ameryki. Stolica Argentyny ma bowiem swoje Pola Elizejskie czyli avenide 9 Julio. Według kierowcy naszego mikrobusu, który z kocią zręcznością manewrował swoim pojazdem w korkach to... najszersza ulica świata. Czy tak jest rzeczywiście? Tego nie wiemy. Ale 120 metrów od krawężnika do krawężnika to rzeczywiście sporo.
Po ulicy 9 Julio (9 lipca Dia de la Indepenencia - święto dnia niepodległości Argentyny) suną tysiące znajdujących się w niezłym stanie samochodów, wśród których przeważają auta produkowane na miejscu przez Volkswagena, Fiata i Forda... Najwięcej jest jednak czarno-żółtych renault 21, czyli miejscowych taksówek.
Sporo jest ich także w zdecydowanie biedniejszej, leżącej nad starym portowym kanałem włoskiej dzielnicy La Boca. Tu jednak dominują, przemieszczające się pomiędzy domami pokrytymi falistą kolorową blachą, pamiętające jeszcze lata siedemdziesiąte, stare, rozlatujące się, często powiązane drutem, amerykańskie limuzyny. Dzielnica ta bowiem oddziela eleganckie i bogate śródmieście z avenida 9 Julio od jeszcze biedniejszych robotniczych części Buenos Aires.
Tam nasz kierowca nie chciał nas już zawieźć... Będziemy musieli tam dotrzeć sami. Ale o tym w następnym materiale z Argentyny, kraju kontrastów, tanga i kryzysu ekonomicznego. Kraju, w którym jeszcze niedawno jedno miejscowe peso równe było jednemu dolarowi (obecnie 1$ to 2,7 peso) a tzw. system argentyński jest równie znienawidzony jak w Polsce.
Zobacz ostatnie wydanie naszego biuletynu.
(INTERIA.PL/Metro)