Małolat za kierownicą. Dobry pomysł czy skrajne niebezpieczeństwo?

Ministerstwo Infrastruktury zastanawia się nad wprowadzeniem przepisu, pozwalającego młodocianym kandydatom na kierowców przygotowywać się do egzaminu na prawo jazdy pod opieką rodziców. Jak można się domyślać, opinie internautów na ten temat są niejednokrotnie skrajnie odmienne.

Różnice zdań najlepiej ilustrują wpisy "Antona1999" ("To jest dobry pomysł, w końcu coś w tym kraju idzie w dobrą stronę") oraz "Fioletowego nosa" ("Bardzo głupi pomysł. Jak można robić cokolwiek, nie mając uprawnień. Chory kraj.")

Zalety propozycji resortu infrastruktury dostrzega "Koko", chociaż jest to zapewne spojrzenie rozmijające się z intencjami pomysłodawców: "Bardzo dobry projekt, będę miał bezproblemowy transport z imprez."

Na nie jest za to "xxx", wyrażając sceptycyzm co do dojrzałości współczesnego młodego pokolenia: "Idiotyczny pomysł. Dawniej dzieci były wychowywane w dużo większej dyscyplinie i były bardziej odpowiedzialne. Dzisiejszy przeciętny 16-latek zachowuje się jak dziecko z przedszkola."

Reklama

"Marta" powątpiewa z kolei w kwalifikacje domorosłych nauczycieli: "Pytanie, czy rodzice są godni naśladowania za kierownicą."

"Rodzic" ma wątpliwości natury technicznej: "A jak rodzice mają niby zareagować, żeby uniknąć kolizji/wypadku bez pedału hamulca? Samochody na kursach są do tego przystosowane, aby instruktor mógł w razie czego zahamować. Ja w swoim aucie jakoś nie widzę tych hamulców po prawej stronie. I nie piszcie, że wystarczy krzyknąć, bo zanim krzykniecie dziecku "hamuj" i dziecko zareaguje, to już jest po wszystkim."

Niektórzy z komentatorów zwracają uwagę na zwyczaje i prawo, obowiązujące w tym zakresie w innych krajach.

"Starszy": "W Norwegii jest to jak najbardziej dozwolone, sądzę, że w naszym kraju również powinno to zostać wprowadzone".

 "Mieszkam za granicą, gdzie właśnie taki system istnieje. Uważam, że świetnie się sprawdza, bo z rodzicem może taki młody kierowca o wiele dłużej uczyć się jazdy samochodem, zanim podejdzie do egzaminu. Uważam, że nie da się nauczyć jeździć samochodem w 20 godzin" - pisze "Miszczu", odnosząc się do realiów kursów nauki jazdy.

Szerzej, na przykładzie Wielkiej Brytanii, odnosi się do sprawy "uk": "W UK od dawna to funkcjonuje i uprawnienia podzielone są na dwa etapy. Zanim zdasz ostatecznie, jeździsz z literką (czerwoną) L (wielki format), przyklejoną z przodu i z tyłu samochodu, widoczną dla innych uczestników ruchu, potem, jak już zdasz, jeździsz przez chwilę z literką (zieloną) P (...) Inni mają świadomość, że możesz "popełnić błąd" na drodze i nawet ci, którzy kupują nowe auto albo długo nie jeździli, żeby poczuć się "bezpiecznie", naklejają dużą literę P z przodu i z tyłu samochodu i jeżdżą tak przez jakiś czas. Ponadto tu wszyscy jeżdżą gęsiego, dostosowując się do znaków. Nie ma żadnego wyprzedzania, mimo że droga jest pusta (...). Nie widać tu horroru wpychania się na drugiego i trzeciego, jak to kiedyś na starej "jedynce" w PL było (...). Tu nie uczy się wyprzedzania na siłę, bo ktoś jedzie odrobinę wolniej, tu uczy się uprzejmości."

Niektórzy, jak "S.D.", odwołują się do przeszłości...

"Wszystko już było. Jeszcze w 1973 r. udało mi się zrobić prawo jazdy w tak zwanym trybie rodzinnym. Występowało się do wydziału komunikacji o zezwolenie ważne przez trzy miesiące, zakładało się na zderzaki okrągłe niebieskie tablice z napisem "nauka jazdy" i mogłem z ojcem jeździć, ile chciałem. Później można było przystąpić do egzaminu."

Minister infrastruktury Andrzej Adamczyk zastrzega się, że propozycja jego resortu jest na etapie bardzo wstępnych analiz i nie wiadomo nawet, czy przerodzi się w jakiekolwiek konkrety. Wątpliwości na pewno jest wiele. Nie znamy choćby opinii ubezpieczycieli. Dziś wiele firm wymaga od właścicieli ubezpieczanych aut deklaracji, czy ich samochodem nie będzie jeździła osoba w wieku poniżej 24 lat. Ma to wpływ na wysokość składki. Można sobie wyobrazić, ile będzie kosztowała polisa, gdy przyznamy się, że za kierownicą, w celach szkoleniowych, zamierzamy posadzić nastolatka bez uprawnień.

Bardzo możliwe, że mamy tu zatem do czynienia z kolejnym pomysłem, który po pewnym czasie rozpłynie się w niebycie. A na razie jest jak jest. Oto w Łodzi pewna właścicielka lexusa pozwoliła prowadzić auto swojej 16-letniej córce. Prawidłowo jadąca dziewczyna miała pecha, bowiem uderzył w nią inny samochód. Jego kierowca za spowodowanie kolizji poniósł przewidziane w przepisach konsekwencje, ale mandat w wysokości 300 zł musiała zapłacić także matka nastolatki. Sprawa trafi ponadto do sądu rodzinnego. Co ciekawe, szesnastolatka dwa tygodnie wcześniej otrzymała uprawnienia B1, pozwalające kierować tzw. czterokołowcami lekkimi, do których lexus rzecz jasna jednak się nie zalicza.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy