W twoim aucie też ktoś zginął?
Zbliża się pierwszy listopada - Dzień Wszystkich Świętych - święto, w którym wspominamy wszystkich tych, którzy odeszli.
Jak co roku tysiące ludzi wyruszy z domów, by udać się na groby swoich bliskich. Niestety, wielu z nich nie zdaje sobie sprawy z faktu, że poza lampkami zapalanymi w miejscach spoczynku najbliższych, powinni również postawić znicze na maskach swoich samochodów. Po polskich drogach jeździ bowiem mnóstwo pojazdów "z krzyżykiem". Pojazdów, w których (lub w kontakcie z którymi) ktoś stracił życie.
Chociaż brzmi to koszmarnie, jest niestety prawdą. Na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy granice Polski masowo przekraczały tzw. składaki, w środowisku handlarzy usłyszeć można było, że duża część mercedesów klasy S i W124, poza gwiazdą na masce, wozi na sobie również, co najmniej jeden "krzyżyk". To właśnie wtedy zrodziły się legendy o wyklepywaniu z przystanków autobusowych "prawie nowych" volkswagenów i spawaniu jednego audi z czterech ćwiartek. Gdyby spryskać wnętrza sprowadzanych wówczas na masową skalę rozbitków służącym do wykrywania krwi luminolem, część z nich świeciłaby w ultrafiolecie upiornym blaskiem.
Wydawać by się mogło, że odrażające praktyki z początku docierającej się gospodarki rynkowej dawno już zniknęły. List, jaki trafił ostatnio do naszej redakcji, dowodzi, że jest, niestety, inaczej.
Oto jego treść:
"Wielu z nas decydując się na kupno używanego samochodu bardzo obawia się, że akurat trafi na egzemplarz, którego przeszłość pozostawia wiele do życzenia. Po lekturze tego tekstu niewykluczone, że wiele osób dla spokoju ducha zrezygnuje z tzw. okazji z drugiej ręki...
Pewnego lipcowego dnia tego roku wszystkie media solidarnie informowały o tragicznym wypadku na trasie Łazienkowskiej w Warszawie. Mogłoby się wydawać, że przywykliśmy do czytania o kolejnych ofiarach śmiertelnych, pijanych kierowcach, jednak tym razem sprawa była wyjątkowo drastyczna. Młody mężczyzna, który później przez media został ochrzczony jako Konrad N., postanowił skończyć ze swoim życiem skacząc z kładki dla pieszych.
Pech chciał, że zdesperowany chłopak w swoją tragedię zaangażował zupełnie przypadkową osobę - kierowcę Bogu ducha winnego saaba, który jak co dzień, nieświadomy tragicznych wydarzeń, jakie miały nastąpić, spokojnie podążał do pracy.
Uderzenie w przejeżdżający samochód było tak silne, że ciało chłopaka zostało rozerwane na pół. Natomiast kierowca saaba może mówić o dużym szczęściu, ponieważ prawdopodobnie jedynie dzięki szybkiej reakcji udało mu się zminimalizować skutki zderzenia przez co nie podzielił losu samobójcy.
Samochód został na tyle poważnie uszkodzony, że ubezpieczyciel ostateczne orzekł szkodę całkowitą.
Przed dwoma dniami, na popularnym serwisie aukcyjnym pojawiło się ogłoszenie sprzedaży łudząco podobnego samochodu. Z opisu aukcji dowiadujemy się m.in, że jest to "auto w idealnym stanie", wyposażone w 10 poduszek powietrznych. Zdjęcia wydają się być odzwierciedleniem tego, co zostało napisane, ponieważ saab wygląda na nich rewelacyjnie, zarówno w środku jak i na zewnątrz. Również cena - stosunkowo wysoka - jak za ten model, wydaje się być dopełnieniem idealnej całości, ponieważ jakby była za niska - zaraz wzbudziłaby naszej podejrzenie.
Jedynie brak informacji o bezwypadkowej przeszłości samochodu może nas nieco zaniepokoić, jednak krótka rozmowa telefoniczna z handlarzem, natychmiast nas uspokaja. Jak dowiadujemy się, 'auto miało lekko przytarty bok i sprzedawał je lekarz, któremu nie zależało'.
Jednak przed ostateczną decyzją o zakupie warto przeanalizować dogłębnie sprawę. Nie zaszkodzi wejść na forum internetowe miłośników marki i zapytać się, czy może ktoś zna przeszłość tego egzemplarza? Bo naprawdę samochód (dość charakterystyczny, z limitowanej serii - przyp. red.) jest łudząco podobny do tego, który widzieliśmy w telewizji jakiś czas temu w wakacje... ".
Sprawa ujawniona dzięki Saab Klub Polska.
Od redakcji:
Obowiązujące w Polsce przepisy dotyczące szkód komunikacyjnych dalece odbiegają od standardów przyjętych na Zachodzie. Po orzeczeniu przez ubezpieczyciela szkody całkowitej ubezpieczony otrzymuje najczęściej zwrot wartości samochodu pomniejszony o szacowaną wartość wraku. Niektóre towarzystwa ubezpieczeniowe pomagają swoim klientom pozbyć się wraków, przekazując im np. listę firm, które powinny zapłacić poszkodowanemu za auto tyle, na ile wycenił go rzeczoznawca.
Jest jednak pewien haczyk - samochód sprzedać musimy w całości i z kompletem dokumentów (OC, dowód rejestracyjny). W większości krajów auto po szkodzie całkowitej nie ma prawa ponownej rejestracji. Oczywiście, że można go sprzedać, ale tylko jako tzw. "odpad" - wówczas wrak może zostać wykorzystany jedynie jako źródło części. W Polsce jest jednak inaczej - auto wciąż zachowuje bowiem wszystkie dokumenty, co więcej, dopóki nie zostanie zezłomowane, wciąż płacić trzeba obowiązkowe ubezpieczenie OC! Bez problemu możemy więc je sprzedać, lub samemu naprawić i dalej nim jeździć.
Z samym złomowaniem też mogą być problemy. W myśl przepisów auto, które ma zostać zutylizowane powinno (acz nie musi) być kompletne, co w przypadku rozbitych wraków często jest trudne. Za każdy brakujący kilogram zakład demontażu może jednak zażądać od właściciela nawet do 10 zł! Jeśli więc zdecydujemy się na złomowanie - zapewne trzeba będzie zapłacić, jeśli nie - będziemy musieli płacić ubezpieczenie za rozbity wrak.
Dlatego właśnie na naszych drogach aż roi się od samochodów, które na Zachodzie nie miałyby prawa jeździć. Część z nich to właśnie "pojazdy z krzyżykiem", które "mają na sumieniu" ludzkie życie. Oczywiście, nie dziwi fakt naprawiania aut, które uczestniczyły np. w śmiertelnych wypadkach z udziałem pieszych czy rowerzystów. Czasami, samochody mają jedynie powierzchowne uszkodzenia i po zdarzeniu wciąż nadają się do jazdy. Poza traumą właściciela nie ma przesłanek, by nie dopuszczać ich do ruchu.
Przyznacie jednak, że remontowanie i wystawianie na sprzedaż pojazdu, z którego wnętrza policyjni technicy godzinami, kawałek za kawałkiem, wydobywali ludzkie zwłoki zakrawa na upiorny żart. Niestety, w Polsce niektórzy mają dziwne poczucie humoru...