Czy byłbyś skłonny zrezygnować z samochodu i pojechać na urlop pociągiem?
"Strzeż się pociągu". To hasło, widniejące na popularnych w okresie PRL, a i teraz jeszcze spotykanych tablicach rozumiane było dwojako. Dosłownie, jako ostrzeżenie przed niebezpieczeństwami czyhającymi na dworcowych peronach, przejazdach przez tory itp. A także ironicznie, jako ogólna przestroga przed korzystaniem z usług Polskich Kolei Państwowych.
Tłok, brud, opryskliwość obsługi, śmierdzące toalety, zimne lub odwrotnie - przegrzane przedziały, sławetne komunikaty: "Pociąg pospieszny relacji... jest opóźniony o 180 minut. Informujemy podróżnych, że opóźnienie może się zwiększyć lub zmniejszyć". Brr... Jazda pociągiem w tamtych czasach była traumatycznym przeżyciem, prawdziwym wyzwaniem dla twardzieli. Nic dziwnego, że po 1989 r. Polacy masowo przesiedli się do samochodów osobowych. Niespecjalnie luksusowych, ale własnych, dających poczucie niezależności i wygody, nawet na niebezpiecznych, dziurawych drogach. Kolej popadła w niełaskę, choć rzecz jasna dla wielu osób niezmiennie pozostaje jedynym dostępnym środkiem transportu. Kto jednak może, nadal "strzeże się pociągu".
Warto zauważyć, że podzielone na odrębne spółki PKP starają się poprawić swój wizerunek. PKP Intercity wystąpiły nawet z odważną tezą, że ich pociągi mogą stanowić rozsądną alternatywę dla prywatnych samochodów. Ma o tym przekonać nas spot, którego bohater właśnie wrócił z rodzinnych wakacji, o czym świadczy dmuchana zabawka plażowa w jego rękach i rozbebeszona walizka. Jest sfrustrowany korkami, zniechęcony brzydką pogodą podczas podróży, narzekaniami dzieci, koniecznością płacenia za przydrożne toalety. Zgodnie z sugestią znajomego, któremu opowiada o swoich doświadczeniach, dochodzi do wniosku, że lepiej było pojechać na urlop pociągiem. Hm... Czy na pewno?
Współczesne polskie koleje to przecież nie tylko w miarę nowoczesne składy jeżdżące w barwach Intercity i wielkomiejskie dworce, nawiasem mówiąc coraz częściej będące skromnym dodatkiem do galerii handlowych. To także lokalne linie i prowincjonalne stacje, którym, o ile w ogóle zdołały przetrwać, nadal bliżej jest do epoki Edwarda Gierka niż do realiów zachodnioeuropejskich. Pociągi nadal się spóźniają ("Sorry, ale taki mamy klimat..."), nadal nie grzeszą czystością i nie rozpieszczają pasażerów komfortem.
Jak swego czasu udowodniliśmy, dla czteroosobowej rodziny podróż tak zachwalanym Pendolino wypada zdecydowanie drożej niż jazda własnym autem. Przy obecnych cenach paliwa różnica w kosztach staje się jeszcze bardziej widoczna. Nie chodzi zresztą wyłącznie o pieniądze. Także o mobilność i wygodę. Na dworzec i z dworca trzeba przecież jakoś dotrzeć. Dla kogoś objuczonego potomstwem i bagażem nie jest to łatwe. Pakując się do auta mamy o wiele większą swobodę niż w przypadku podróży koleją. Każda rzecz, nie wyłączając nadmuchiwanego delfina, swoje waży, więc lepiej ją wozić niż nosić. W wagonie kolejowym jesteśmy skazani na towarzystwo obcych, nie zawsze sympatycznych współpasażerów. W pociągu dzieci potrafią nudzić się i marudzić nie gorzej niż w samochodzie. Jadąc pociągiem nie możemy zatrzymać się, by zaczerpnąć świeżego powietrza, chwilę pospacerować, obejrzeć mijany akurat, interesujący obiekt, kupić truskawki prosto z pola czy po prostu pogrzać się chwilę w słońcu.
Kłopoty będą również na miejscu. Brak samochodu na wczasach utrudnia organizowanie indywidualnych wycieczek, poznawanie bliższej i dalszej okolicy. Nie wszędzie można dotrzeć środkami komunikacji publicznej, wypożyczonym rowerem czy pieszo. Dwa tygodnie w jednym miejscu? Dość ponura perspektywa...
"Zapowiada się dobra podróż" - głosi slogan reklamowy PKP Intercity. Czy jednak na pewno będzie to podróż pociągiem?