Kolizja podczas zawracania. Czyja wina?

Niektóre wypadki drogowe i kolizje zdarzają się w zupełnie zaskakujących miejscach, czasem na mało ruchliwych jezdniach i w sytuacjach, które z pozoru nie zwiastowały żadnego zagrożenia. Bywa też tak, że formalnie sprawcą jest jeden kierowca, ale tak naprawdę poszkodowany mógł bardzo łatwo takiego zdarzenia uniknąć. Wystarczyła odrobina intuicji i wyobraźni, której niestety wielu kierowcom brakuje.

Kierujący dużym zabudowanym busem 41-letni Radosław M. chciał zawrócić na mało ruchliwej uliczce. W tym celu postanowił wykorzystać podjazd do jednego z budynków. 

Wjechał przodem na ten podjazd. Cały pojazd nie zmieścił się i jego tył wystawał na jezdnię.

Kierowca włączył wsteczny bieg, prawy kierunkowskaz i czekał na możliwość kontynuowania zawracania, obserwując sytuację na jezdni.

Widoczność z busa była dosyć ograniczona, lecz mimo to Radosław M. dostrzegł nadjeżdżający niebieski samochód i czekał, aż to auto przejedzie. 

Reklama

Po przejechaniu tego pojazdu nie dostrzegł już żadnych innych aut i ruszył do tyłu.

W tym samym czasie nadjechała Toyota Yaris kierowana przez 68-letniego Janusza K. Kierowca tego samochodu również postanowił zawrócić na tej samej ulicy. Ocenił, że zdoła ten manewr wykonać "na raz", bez konieczności cofania. Zawracanie rozpoczął zaraz po minięciu busa.

Manewr zawracania wykonał tak, jak zaplanował, ale w momencie, kiedy Toyota po zawróceniu znalazła się kilka metrów od busa, ten zaczął cofać i zatarasował drogę osobówce. 

Kierowca Toyoty nie zdążył zahamować i uderzył w busa. 

Uszkodzenia Toyoty okazały się dosyć poważne: pęknięty zderzak i reflektor, wgięcie pokrywy komory silnikowej i prawego błotnika. Bus doznał tylko niewielkich uszkodzeń. 

Przybyli na miejsce zdarzenia policjanci uznali winnym kolizji kierowcę busa i ukarali go mandatem. Oczywiście formalnie mieli rację, gdyż bus po wjechaniu podjazd do posesji i rozpoczęciu cofania stał się pojazdem włączającym się do ruchu. Jego kierowca miał więc obowiązek ustąpić pierwszeństwa wszystkim pozostałym uczestnikom ruchu. Kierowca busa wyjaśniał, że w ogóle nie zauważył czerwonej Toyoty, a tym bardziej nie wiedział, że ten pojazd zawraca tuż za nim. Było to możliwe, gdyż Toyota mogła w tym samym momencie, kiedy bus zaczynał cofać, znaleźć się w tzw. martwym polu.

Z kolei kierowca Toyoty przyznał, że w ogóle nie zwracał uwagi na busa. 

Formalnie ten kierowca miał rację, ale mógł przecież bardzo łatwo uniknąć tej kolizji. Gdyby zerknął na furgonetkę, dostrzegłby z tyłu tego pojazdu włączone światła cofania i prawy kierunkowskaz. Nie trudno było przewidzieć, że furgonetka ta cofa lub zaraz będzie cofać, starając się włączyć do ruchu. 

Wystarczyło zatem zaraz po zawróceniu zatrzymać auto i pozwolić busowi wjechać na jezdnię. Wówczas do kolizji by nie doszło. Kierowcy Toyoty zabrakło właśnie intuicji i wyobraźni. Kierował się zasadą: mam pierwszeństwo więc jadę. Takie postępowanie stało się przyczyną kolizji i poważnych uszkodzeń jego samochodu. To, że formalnie jej nie zawinił nie zmienia faktu, że jego samochód został uszkodzony i musiał przejść poważne naprawy. O wiele łatwiej jest przecież nie doprowadzić do takiego zdarzenia. W tym celu należy obserwować nie tylko to, co dzieje się przed maską samochodu, ale zwracać również uwagę na pojazdy wyjeżdżające z bram posesji, włączające się do ruchu itd. Zawsze należy zakładać, że ten drugi kierowca może nas nie zauważyć i popełnić błąd. 

Opowiadał mi kiedyś bardzo doświadczony kierowca, zajmujący się na co dzień zawodowo przewożeniem tzw. ładunków ponadgabarytowych: 

"Kiedy kieruję samochodem, to właściwie z góry wiem, co ktoś inny za chwilę uczyni. Potrafię przewidzieć nawet zaskakujące i nieobliczalne manewry innego kierowcy i odpowiednio zareagować. To są oczywiście lata praktyki i doświadczenia. Kiedy widzę samochód wyjeżdżający z drogi podporządkowanej, to już z góry planuję, co będę mógł zrobić, gdzie będę mógł uciekać, jeżeli on nie ustąpi mi pierwszeństwa i wpakuje się wprost przede mnie. Dzięki temu tysiące razy uniknąłem już kolizji i wypadków. Ale oczywiście, aby posługiwać się taką intuicją czy zdolnością przewidywania, nie wolno jeździć z klapkami na oczach. Ja cały czas wiem co dzieje się przede mną, obok mnie i za mną".

To jest właśnie recepta na bezpieczną, jak to niektórzy określają defensywną jazdę. Nie ma w tym pojęciu nic negatywnego. O wiele lepiej jest myśleć za innych i zawczasu unikać zagrożeń, niż bezmyślnie korzystać z przysługującego formalnie pierwszeństwa i co chwilę zaliczać kolejne stłuczki.

Jan Maryn

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zawracanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy