Polscy handlarze to ofiary?

Zamieszczona na Interii informacja o zarzutach wobec handlujących samochodami w Gnieźnie oraz przeczytane komentarze zainspirowały mnie do napisania listu do redakcji. (*)

Zajmowałem się kiedyś handlem samochodami, prowadziłem zarejestrowaną działalność gospodarczą i byłem IMPORTEREM, a nie - jak media od lat ludzi z tej branży poniżająco i złośliwie nazywają - laweciarzem.

Absolutnie nikogo nie bronię i nie jestem zwolennikiem nielegalnych interesów, ale uważam, że prawo powinno być równe dla wszystkich. W Gnieźnie jak i w całej Polsce są importerzy i handlarze-spryciarze. Różnica polega na tym, że importer to osoba prowadząca działalność gospodarczą, bardzo często posiadająca własny komis, wystawiająca faktury, płacąca podatki i mająca w swojej ofercie samochody droższe niż tzw. handlarze.

Handlarze-spryciarze to osoby sprzedające samochody bez opłat celno-podatkowych, najczęściej bez umowy i niefigurujący w żadnych dokumentach - tzw. szara strefa.

Wrzucanie tych uczciwych - importerów - i tych nieuczciwych do jednego worka to osąd krzywdzący. Od 15 lat w branży importu samochodów używanych panuje totalny bałagan i chaos. Nie ma i nie było spójnych jednoznacznych przepisów, a wszystkie nowe ustawy stwarzały możliwości nadużyć, korupcji i nadinterpretacji przepisów każdej ze stron. Każda zmiana struktur w Sejmie budziła w importerach nowe nadzieje na pozytywne zmiany.

Już przed 2000 r importerzy prowadzący legalne firmy próbowali poprzez pisanie pism i listów otwartych wpłynąć na dostosowanie polskich przepisów podatkowych do równych i normalnych zasad dla wszystkich.

Nie odnosiło to skutku. Desperacja pchnęła ludzi z branży samochodowej do wyjścia na ulicę i blokowania dróg. W nagrodę za płacenie oszukańczych, krzywdzących i niezgodnych z prawem należności podatkowo-celnych (w 2000 r dochody z importu samochodów stanowiły 1/100 dochodów naszego państwa i budżetu narodowego) Polska policja rozpędzała blokady armatkami wodnymi.

Wprowadzane rozporządzenia, aneksy, uchwały i ustawy były niczym innym jak łamaniem elementarnych zasad państwa prawa. Niejednokrotnie w swoich pismach do władz najwyższych dawaliśmy wskazówki, co należy wprowadzić i co zrobić, aby zmienić i dostosować przepisy. Polskie przepisy celno-podatkowe nałożyły 65 proc. akcyzę od samochodów osobowych, co skutkowało wysokimi podatkami.

Przykład? Gdy kupiliśmy samochód za 1000 euro, trzeba było zapłacić 65 proc. akcyzy (650 euro) + podatek recyklingowy + VAT 25 + II

akcyza krajowa + VAT i podatek dochodowy = równowartość 1000 euro. Dopiero w dniu 18 stycznia 2007 r Europejski Trybunał Sprawiedliwości wyrokiem sądowym uznał pobieraną akcyzę w wysokości 65 proc. za niezgodną z prawem. Polska powinna pobierać akcyzę w wysokości 3,1 proc.

Wracając do przykładu - płaciliśmy podatek akcyzowy w wysokości 65 proc. (tj. 650 euro) a zgodnie z wyrokiem ETS powinno to być 3.1 proc. tj. (31 euro!).

Jak widać na powyższym przykładzie nadpłacony podatek to 650 euro minus 31 euro. Polskie Urzędy Celne powinny więc zwrócić 619 euro. Nadpłacone pieniądze zostały pobrane przez urzędy celne, skonsumowane przez państwo polskie, a o zwrocie raczej nie ma mowy.

Państwo polskie okradało więc handlujących samochodami, a przez 1,5 roku szukano sposobu, jak nie zwracać podatku (wymyślono naukowy wzór opracowany tak, aby zwrócić jak najmniej i to tylko w niektórych przypadkach zgodnie z ustawą z dnia 9 maja 2008 r.).

Pisaliśmy do Ministerstwa Infrastruktury pisma i petycje, w jaki sposób można ułatwić pracę prowadzącym działalność. Gnieźnieńscy i polscy rzemieślnicy, właściciele warsztatów mechanicznych, lakierniczych, blacharskich, elektrycznych i auto-handli oczekują od 1999 r. przywrócenia zlikwidowanych tablic tzw. "warsztatowych", które pozwalałyby zgodnie z prawem dokonywać jazd próbnych naprawianych samochodów, odprowadzania ich do domu nowego właściciela, a dla auto-handli dokonywanie jazd demonstracyjnych.

W ten oto sposób ludzie odpowiedzialni w Ministerstwie pozbawiają państwo milionów euro legalnego dochodu, które mogłyby pozostać w naszych polskich wydziałach komunikacji i w firmach ubezpieczeniowych.

W tym zakresie wyprzedziły nas nawet kraje Związku Radzieckiego. Nagminnym jest, że przez całe lata nasi ludzie z branży samochodowej chcący poruszać się sprowadzanym samochodem na kołach, kupują tablice w Niemczech za 120 euro. W miejscowościach przygranicznych na terenie Polski powstały już punkty sprzedające niemieckie tablice próbne, bo polskich tablic nie ma.

Czy za całe lata wprowadzanych utrudnień, oszukańczych i niezgodnych z prawem opłat podatkowo-celnych, za poniesione straty z powodu braku i nie wprowadzenia przepisów dotyczących polskich tablic warsztatowych ktoś poniesie odpowiedzialność?

Obwinianie handlujących samochodami w Gnieźnie i w Polsce za powstałe zło to niesprawiedliwość a - jak wynika z powyższego - wina leży po stronie polskiego ustawodawstwa i dziurawego systemu prawnego.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas