Strażacy musieli biec do wypadku, bo ciężarówki zablokowały drogę

Jazda po autostradach wciąż sprawia rodakom sporo problemów. Permanentne zaległości w modernizacji naszej sieci drogowej sprawiły, że kolejne pokolenia kierowców nie miały możliwości zdobycia doświadczenia.

Tego rodzaju braki, w połączeniu zatrważającą lekkomyślnością, każdego roku zbierają na drogach śmiertelne żniwo. Co gorsza, karygodnych błędów coraz częściej dopuszczają się też zawodowcy.

Niemieckie media obiegła ostatnio wiadomość o śmiertelnym wypadku, do którego doszło 23 września w pobliżu Rüsselsheim. Gdy kierowca polskiej ciężarówki zauważył korek postanowił... zawrócić na autostradzie. W efekcie auto zderzyło się czołowo ze skodą. Na miejscu zginęły trzy osoby podróżujące samochodem osobowym.

Patologiczne zachowania kierowców ciężarówek każdego dnia zaobserwować można również na naszych drogach. Przykładów nie trzeba wcale długo szukać. Z uwagi na - nie bójmy się tego słowa - głupotę kierowców tzw. "tirów" do kuriozalnej sytuacji doszło chociażby 15 września na autostradzie A4 w pobliżu Bolesławca (dolnośląskie).

Reklama

Spieszący do wypadku strażacy, ostatnie 400 metrów dzielące ich od miejsca zdarzenia, pokonać musieli... biegnąc. Stojące gęsto w korku ciężarówki uniemożliwiły przejazd wozom strażackim. Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że pas awaryjny i zjeżdżające na trawę "osobówki" stwarzały możliwość utworzenia tzw. "korytarza życia".

Niestety, kierowcy kilku ciężarówek wysiedli z szoferek, zamknęli auta i poszli oglądać miejsce wypadku! W efekcie strażacy w pełnym oprzyrządowaniu, ze sprzętem ratunkowym, musieli biec do poszkodowanego (w wypadku zginął 39-letni kierowca busa). Nie trzeba chyba dodawać, że pokonanie dystansu 400 metrów jest nie tylko wyczerpujące, ale przede wszystkim zajmuje cenny czas, który z reguły decyduje o życiu lub śmierci ofiar zdarzenia!

Tego typu lekkomyślnych zachowań spodziewalibyśmy się jednak po niedoświadczonych kierowcach z aut osobowych, a nie zawodowcach, którzy każdego dnia spędzają za kółkiem długie godziny. Pamiętajmy też, że w zasadzie każda ciężarówka wyposażona jest w radio CB, więc kierowcy doskonale wiedzieli, że na miejscu nie ma jeszcze służb ratunkowych. Zresztą, w tym wypadku strażacy wołali na CB, żeby zrobić przejazd!

Spieszymy wyjaśnić, że nie chodzi nam wcale o stygmatyzację kierowców samochodów ciężarowych. Sami, wielokrotnie sprzeciwialiśmy się krzywdzącemu stereotypowi "tirowcy-mordercy", przypominając, że w przeliczeniu na liczbę poruszających się po naszych drogach pojazdów, to zdecydowanie "najbezpieczniejsza" grupa wśród zmotoryzowanych. "Tirowcy" powodują średnio ponad dwukrotnie mniej wypadków niż pozostali użytkownicy dróg. Tego typu zdarzenia pozwalają jednak dostrzec pewien niepokojący trend. Zawodowcy powinni przecież doskonale zdawać sobie sprawę z konsekwencji tak lekkomyślnego zachowania.

Prezentowana sytuacja pozwala naświetlić szerszy problem dotyczący rynku pracy. Od dłuższego czasu firmy transportowe borykają się z brakiem kierowców. Kuszeni zarobkami w euro czy funtach szoferzy z większym doświadczeniem masowo przenoszą się zagranicę. Wg niektórych szacunków w naszym kraju brakuje obecnie około 100 tys. zawodowych kierowców.

Niestety, coraz więcej wskazuje na to, że za wypełnianie tej luki wzięły się właśnie osoby, które pierwsze motoryzacyjne szlify, jeszcze kilka miesięcy temu, zdobywały za kierownicą ursusów. Może już czas pomyśleć o nowych rozwiązaniach systemowych?

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy