Mandat za używanie telefonu na przejściu?

W zeszłym roku Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego uruchomiła kampanię społeczną o wymownym tytule "Nie odchodź. Żyj!". Przejmujący spot kierowany jest głównie do pieszych, co wzbudziło pewne kontrowersje.

Krytycy wskazywali, że za większość wypadków z udziałem pieszych odpowiadają kierowcy i to do nich powinny być skierowane kampanie. Potwierdzają to zresztą policyjne statystyki, z których wynika, że zmotoryzowani ponoszą odpowiedzialność za około 60 proc. wypadków z udziałem niechronionych uczestników ruchu. Te dane nie biorą jednak pod uwagę tak istotnych czynników, jak chociażby sprzyjająca drogowym dramatom infrastruktura.

W tym miejscu warto przypomnieć, że od wielu lat około 1/3 ogółu ofiar śmiertelnych wypadków drogowych w Polsce stanowią właśnie piesi. W zeszłym roku na 3 026 zabitych na drogach niechronieni uczestnicy ruchu stanowili dokładnie 28,4 proc., co przekłada się na 859 zgonów.

Reklama

Kampania KRBRD zwracała uwagę na fakt, że lekkomyślne zachowania pieszych to dla kierowców (zwłaszcza w dużych miastach) codzienność. Wchodzenie na przejścia bez jakiegokolwiek rozglądania się dookoła, rozmawianie przez telefon komórkowy, słuchanie muzyki, czy śledzenie serwisów społecznościowych to tylko niektóre ze skrajnie niebezpiecznych zachowań. Mimo tego, nie przypominamy sobie sytuacji, w której pieszy zostałby ukarany mandatem za korzystanie z telefonu komórkowego na przejściu. 

Kilka miesięcy temu pojawiły się nawet doniesienia, że trwają prace legislacyjne, którym celem jest penalizacja używania telefonu na przejściach. Rząd szybko jednak je zdementował.

Niestety wielu pieszych, zwłaszcza tych, którzy nie posiadają uprawnień do prowadzenia pojazdów, wykazuje się szokującą wręcz pogardą dla praw fizyki. Swoją drogą zatrważające, że nikt nie pokusił się jeszcze o przeprowadzenie skrupulatnych badań, które dałyby odpowiedź na pytanie, jak wiele ofiar wypadków drogowych wśród pieszych było też czynnymi kierowcami...?

Arogancja, lub - częściej - zwykła bezmyślność niechronionych uczestników ruchu to w dużej mierze pokłosie faworyzujących ich przepisów. Wchodząc na przejście przechodzień - niejako z automatu - zyskuje pierwszeństwo przed wszelkimi pojazdami, co prowadzi do zatracenia instynktu samozachowawczego. Mało który pieszy bierze pod uwagę nie tylko prędkość zbliżających się pojazdów, ale też szereg innych czynników, jak np. widoczność czy warunki atmosferyczne.

Przepisy ruchu drogowego w Polsce zabraniają wchodzenia wprost pod nadjeżdżający samochód, również na przejściu dla pieszych. Za takie zachowanie można zostać ukaranym mandatem w wysokości 50 zł. Brak jednak danych, czy ktoś w naszym kraju taki mandat otrzymał. Jeśli do zderzenia dochodzi na przejściu, a kierowca nie ma ewidentnego dowodu wtargnięcia pieszego w postaci zapisu z pokładowej kamery, z automatu staje się winnym.

Podsumowując - postawa, którą określić można mianem "wszedłem na przejście, wszystko mi wolno" to najprostsza droga na oddział chirurgiczny lub do szpitalnej kostnicy. Lekkomyślni piesi powinni jednak wiedzieć, że ze świadomością posiadania pierwszeństwa rany wcale nie goją się szybciej. A stare powiedzenie mówi, że cmentarze pełne są tych, którzy mieli pierwszeństwo...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy