No i jak tu testować "potwory"?

Wsiadasz do swojego czerwonego cacka, naciskasz przycisk z napisem "start engine" i przez chwilę wsłuchujesz się w niski, przyjemny dźwięk silnika. 2.3 litra, benzyna, turbo.

Z miłą świadomością, że masz do dyspozycji 260 koni mechanicznych, które zapewniają ci start od zera do setki w sześć sekund i prędkość maksymalną (ograniczoną elektronicznie) 250 km/godz., ruszasz w drogę. I natychmiast zaczynasz żałować, że nie żyjesz w Niemczech, z ich idealnie utrzymanymi osiedlowymi drogami.

Tu uliczkę, przy której mieszkasz, ktoś kiedyś wyłożył betonowymi płytami. Prowizorka przetrwała do dziś. W kiepskim stanie. Dziury, spękania, wyboje... Twarde, ale przecież nieprzesadnie, zawieszenie twojego auta i niskoprofilowe opony powodują, że odczuwasz boleśnie każdą nierówność nawierzchni.

Reklama

Po krótkim na szczęście teście wytrzymałości kręgów lędźwiowych, plomb w uzębieniu i kosztownych alufelg, wyjeżdżasz na miejską dwupasmówkę.

Chciałbyś zmienić bieg przynajmniej na trójkę, ale gdzie tam. Utknąłeś w porannym korku. Przed tobą zdezelowany dostawczak, dowożący pieczywo do sklepów. Lewy pas blokuje betoniarka-gruszka. I znowu żałujesz, że nie mieszkasz w Niemczech, gdzie tak dymiące z rur wydechowych pojazdy z pewnością nie zostałyby dopuszczone do ruchu. A przynajmniej umyte przed rozpoczęciem dnia pracy.

Kilkanaście metrów do przodu... Stop... Kolejny krótki skok... Stop. Z niepokojem obserwujesz wskazania komputera pokładowego, który informuje, że średnie spalanie przekroczyło właśnie poziom 16 l/100 km. Akurat teraz nie żałujesz, że nie mieszkasz w Niemczech, gdzie tankowanie wypadłoby jeszcze drożej niż u nas.

Uff... Wreszcie wydostałeś się za rogatki. Twój wóz ma naprawdę niezłe "odejście", dzięki czemu sprawnie wyprzedzasz ciągniki, ciężarówki, wolniejsze osobówki. Co kawałek jednak natykasz się na obszar zabudowany. Znaki straszą fotoradarami. W Niemczech... Tak, tam też mają fotoradary, ale większość miejscowości omijałbyś obwodnicami.

Po ponad dwóch godzinach mordęgi docierasz do nowej ekspresówki, zamiast której w Niemczech miałbyś regularną autostradę, prawdopodobnie bez limitów prędkości. Co tam... Popuszczasz koniom cugli, ale zaraz dajesz po hamulcach, bowiem dostrzegasz we wstecznym lusterku podejrzanego forda mondeo w śliwkowym kolorze. Dłuższą chwilę jedziesz absolutnie zgodnie z przepisami. Wreszcie drapieżnik daje za wygraną, rezygnuje z łowów i postanawia cię wyprzedzić. Wtedy przekonujesz się, że twoje przypuszczenia były słuszne. Kilkanaście kilometrów dalej spotykasz to samo mondeo. Stoi na poboczu, oprawiając upolowaną ofiarę. Za tylną szybą błyskają niebieskie światła...

Zmęczony docierasz do celu. Oddajesz testowane auto myśląc, że w Niemczech pewnie byłoby cię stać na kupno takiego samochodu. I widziałbyś tam również większy sens jego użytkowania.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: start | potwory
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama