Aston Martin nie miał prawej nogi

Rozpoczynamy serię artykułów o kolekcjonerskich samochodach, a jako aperitif wystąpi aston martin z dwoma soczystymi sekretami: z mglistych wzgórz angielskich i z południa Polski.

Noga z gazu

Nie potrzebował buta, którym wdusza się pedał gazu, ani buta, który wdeptuje sprzęgło - Aston Martin nie prowadził nigdy samochodu, bo nie miał nawet głowy.

Pierwsze sportowe ferrari wchodziło w zakręt w głowie Enza Ferrariego, pociągłe bugatti pod melonikiem Ettore Bugattiego, a najdawniejszy ford - pod pociągłym czołem Henry’ego Forda. Astona Martina nie było w ogóle, bo magnetyzująca nazwa jest zlepkiem nazwiska i nazwy gęsto zarośniętego, cienistego miejsca.

Pierwszy samochód tej marki zrodził się jednocześnie w pod dwiema czaszkami - upamiętnionego Lionela Martina i pominiętego Roberta Bamforda, którzy w 1913 r. zdecydowali się sprzedawać przerobione auta marki Singer. Niebawem śmiały Martin opuścił ich warsztat jednym z własnoręcznie przygotowanych pojazdów i odbył nim rajd górski Aston Hill Climb, organizowany już tylko do połowy lat 20. Na przetartych, ocalałych fotografiach widać, jak publiczność krzątała się tuż przy torze w kapeluszach i długich płaszczach, a zabytkowe obecnie auta grzęzły na błotnistych wybojach. Martin osiągnął wtedy sukces, dlatego pierwszy samochód wiózł już po drogach pamięć o jednym z założycieli i Aston Clinton, starej wiosce w deszczowej Anglii, w której dzisiaj ścigać można się głównie rowerami.

Reklama

Palec w silniku

Polak gładził po silniku prędkiego astona martina całymi dłońmi, sprawdzał jak działa, upewniał się palcami - i ocalał. W katalogach rozświetlonych fleszami aukcji pojawia się jako słynny Tadek Marek, konstruktor niezastąpionych przez dziesiątki lat silników. W encyklopediach pozostaje Tadeuszem, inżynierem spod Krakowa, ale model DB4 pamięta, że to on rozpędził go tak, aż dojechał do ceny kilku warszawskich apartamentów razem wziętych. 

Podczas połyskującej karoseriami majowej aukcji RM Sotheby’s w Monako spodziewana cena sięgała 525 tys. EUR - tyle miał kosztować aston DB4 z 1962 r., a więc z tzw. czwartej serii. Samych odsłon w ciągu pięciu lat produkcji pojawiło się na rynku aż pięć, przy czym na przedostatnią popyt ma mieć szczególny apetyt. Sam model DB4 - smukłością bliższy Włochom, a silnikiem Tadka Marka Polsce - już w dniu premiery oklaskiwany był jako przełom, który echem powracał w stylistyce następnych modeli.

Egzemplarz wystawiony w Monako ma lakier fabrycznie opisany jako Aston Martin Racing Green - zieleń powstałą jakby ze zmieszania burzowego nieba z ciemnym lasem - a na karoserii połyskują litery "Superleggera". Pioniersko lekką konstrukcję, którą obiecuje napis, opracowała mediolańska Carozzeria Touring, ręcznie formując płaty aluminium zawijane dookoła cieniutkich stalowych rurek. Czy Aston Martin nie miał się jednak kojarzyć z surowym krajobrazem hrabstw Anglii, a nie z fantazją cieplejszego południa?

Owszem, ale to właśnie model DB4 przejechał ten dystans po raz pierwszy, bo mimo że wzornictwo  i technologia konstrukcji zrodziły się pod ciemnymi czuprynami Włochów, samochody opuszczały już fabrykę w Buckinghamshire. Całkowitym zerwaniem ze śródziemnomorskim klimatem zajął się natomiast agent samej królowej, bo wyrosły z DB4 model DB5 wchodził już w ostre zakręty razem z Jamesem Bondem.

Jak podaje organizator aukcji, RM Sotheby’s, egzemplarz nie znalazł w Monako nabywcy, chociaż poprzedni właściciel przez ostatnich osiem lat pielęgnował go bardzo troskliwie - katalog nadmienia, że aston martin wyjeżdżał z garażu na drogę wyłącznie w dni nieskazitelnie pogodne.

Alternatywne.pl

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy