Jakub Gerber: Rysa na psychice została
Pilot Roberta Kubicy Jakub Gerber, nie ukrywa, że choć wypadki wpisane są w sporty rajdowe, ten z niedzielnych zawodów pozostawił wyraźną rysę na jego psychice. - Były wypadki kiedy bardziej bolało ciało, a mniej serce - przyznał partner Kubicy.
- To był wypadek, po którym nie odczuwam dużych skutków fizycznych, ale na pewno pozostawił rysę na mojej psychice. Zdaję sobie sprawę, że to nie pierwszy i być może nie ostatni mój wypadek. Tak gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą - przyznaje poznański pilot, który na drugi dzień po fatalnym zdarzeniu wrócił do kraju.
- Myślałem by zostać dłużej. Krótko po wypadku starałem się jak mogłem ogarnąć tę całą sytuację. Najbliższe otoczenie Roberta, przyjaciele i rodzina uspokajali mnie, że powinienem też odpocząć i wrócić do kraju. Tym bardziej, że moja małżonka i dzieci też się o mnie martwili i chcieli mnie jak najszybciej zobaczyć. Dlatego wróciłem już w poniedziałek do Polski, choć jeszcze w samolocie pomyślałem czy jednak nie warto było pozostać. Nie wiem tylko, czy moje wyczekiwanie pod salą w szpitalu coś by pomogło - dodaje.
Od momentu powrotu do kraju, telefon się urywa. Wszyscy dopytują się go o zdrowie polskiego kierowcy, proszą o wywiad, ale też padają nietypowe propozycje, jak choćby od jednego z rozrywkowych tygodników.
- To już chyba była przesada, bo nie wiem o czym miałbym tam opowiadać. Pani ze mną rozmawiająca stwierdziła, że jestem przystojny itp. Wcześniej owszem, udzieliłem trochę wywiadów, ale to były głównie pisma branżowe. Rzadko mi się zdarzało rozmawiać z mediami tzw. opiniotwórczych. Nie robię tego zbyt chętnie, boję się, że ktoś mi zarzuci, że na wypadku kolegi w jakiś sposób się wybiłem - mówi 33-letni pilot.
Jego drogi z Kubicą po raz pierwszy skrzyżowały się w 2004 roku. Niespełna wówczas 20-letni kierowca wystąpił w Rajdzie Barbórki. - Ja już wówczas wiedziałem, kto to jest Robert Kubica - bardzo utalentowany kierowca, który robi wszystko by w przyszłości wystartować w Formule 1. Pracował ciężko by mieć możliwości fizyczne i psychiczne do startu w F1. Podczas Rajdu Barbórki był on gościem naszego teamu. Tomek Kuchar, z którym wówczas jeździłem, wytypował mnie do startu z Robertem. Stwierdził: dasz radę - wspomina.
Rajd Barbórki zakończyli na siódmym miejscu. "Udało nam się parę gwiazd objechać, m.in. Krzysztofa Hołowczyca. Dla Roberta była to wówczas doskonała zabawa. Wydaje mi się, że był to jeden z pierwszych jego kontaktów z prawdziwym autem rajdowym. I tak ta jego miłość do rajdów zaczęła się rozwijać.
Po raz kolejny ich drogi skrzyżowały się w 2009 roku. W tym czasie utrzymywali kontakt, najczęściej za pośrednictwem maili, sms-ów. Gdy Kubica zaczął startować w wyścigach Formuły 1, Gerber mocno go wspierał.
Przed dwoma laty Kubica wrócił do rajdów samochodowych. Na początku startował wówczas ze swoim kolegą z Krakowa Michałem Kuśnierzem. - Pod koniec tamtego roku zaproponował mi, czy bym z nim nie wystartował. Pojechaliśmy jeden rajd we Włoszech, a w ubiegłym roku zaliczyliśmy już osiem imprez, w tym Rajd Monte Carlo. I tak ta nasza współpraca zaczęła się układać - opowiada.
Wspólne starty mocno zbliżyły obu zawodników. - Na pewno jestem bardzo emocjonalnie z nim związany, a ten wypadek na pewno pogłębił tę więź. Przez ostatni rok spędziliśmy mnóstwo ze sobą czasu. Wiele rzeczy planowaliśmy i realizowaliśmy. Przez najbliższe otoczenie Roberta czułem się traktowany niemal jak członek rodziny - zdradza.
Gerber zanim został pilotem, swoich sił próbował jako kierowca. - Regulamin wymagał, że po ukończeniu kilku amatorskich jazd można było ubiegać się o licencję tzw. R2. Uprawniała ona do startów jako pilot w tzw. drugoligowych jazdach organizowanych przez Polski Związek Motorowy. Naukę brałem pod okiem taty oraz Zbyszka Szwagierczaka. Ścigałem się na kilku samochodach, ale też ograniczony budżet nie pozwalał mi na rozwinięcie kariery - tłumaczy.
Jak dodał, zabrakło mu też skłonności do podjęcia większego ryzyka. - Szybki kierowca musi zaryzykować, a ja zbyt mocno i zbyt trzeźwo stąpam po ziemi, więc czasami wolę odpuścić. Mam za dużo zdrowego rozsądku i pewnie wolałbym dojechać bez problemu do mety niż... nie dojechać.
Nie ukrywa, że czasami piloci pozostają w cieniu kierowców, choć razem tworzą zespół - obaj otrzymują nagrody i puchary za wyniki. - Kiedyś było trochę inaczej. To była taka dyscyplina, gdzie kierowca i pilot byli herosami. Rajdy miały po tysiąc, dwa tysiące kilometrów, jeździło się z jednego krańca Ameryki Południowej na drugi. Ten pilot był też mechanikiem, wymagało się więcej wysiłku fizycznego. Dziś rajdy są bardziej kompaktowe, rozgrywane zwykle wokół jednego miasta, a OS-y mają po 20-30 kilometrów. W mediach zwracają wzrok na kierowcę, bo on kręci kierownicą, a pilot został usunięty trochę w cień. Żaden z profesjonalnych pilotów, który traktuje to jako swoją pracę i pasję, nie uważa jednak, że jest to coś złego. Kiedy kierowca rozmawia z mediami, my patrzymy w kartkę na czasy, w książkę drogową, zawsze coś mamy do zrobienia - wyjaśnia.
Jego zdaniem idealny pilot to taka osoba, która idealnie potrafi się dopasować do formy, jakie życzy sobie kierowca. - On chce na przykład bym przekazywał mu informacje w różny sposób, spokojnie lub bardziej dynamicznie, wcześniej, albo z opóźnieniem. Dobry pilot poprzez swoją intonację i formę dyktowania potrafi wprowadzić kierowcę w specyficzny trans. Ważne jest jak potrafi się zachować w sytuacjach stresowych. Pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Mamy zapoznanie z trasą, ale nie wiemy co będzie na niej czekać następnego dnia. Czy w konkretnym miejscu będzie kałuża, a może znajdą się kibice.
Podczas rajdów nie brakuje sytuacji, gdy dochodzi do konfliktów na linii kierowca-pilot. - Jeśli coś nie tak poszło na trasie, a kierowca jest bardzo waleczny i miał szansę na dobry wynik, to najczęściej wszystkie gromy idą w stronę pilota. Bo jest akurat najbliżej, pod ręką. I trzeba wówczas umiejętnie rozładować ten stres, bo kontratak może skończyć się wielką awanturą. Wtedy już pozostaje tylko się pożegnać. Trzeba umiejętnie przyjmować ciosy na klatę, ze świadomością, że jest to dla dobra załogi i wypuszczać to w drugą stronę - to jest bardzo ważna cecha. Mnie tego nauczył Tomek Kuchar, któremu wiele zawdzięczam - podkreśla.
Gerber nie zastanawia się, czy będzie dane mu ponownie rywalizować wspólnie z Kubicą w rajdach samochodowych. Ale nie ukrywa, że wolałby, aby po powrocie do sportu, jego przyjaciel skupił się przede wszystkim na zawodach Formuły 1.
- Myślę, że Roberta będzie ciężko zatrzymać przed jakimkolwiek startem w jakichkolwiek wyścigach. Chciałbym jednak, by wracając do F1 nie jeździł w tych rajdach. Przynajmniej na razie. Ja, jako jego dobry przyjaciel chcę, żeby zrealizował swoje marzenie z dzieciństwa i został mistrzem świata w Formule 1 - uważa poznański pilot.
W tej chwili mocno trzyma kciuki za swojego partnera i liczy, że szybko wróci do sportu. - Tak naprawdę, wszystko zależy od tego kiedy jego dłoń dojdzie do pełnej sprawności. Kości można poskładać i przy dzisiejszej nowoczesnej technice bardzo szybko stawia się zawodników na nogi. Natomiast ręce są najważniejsze u kierowcy. Robert kręcąc kierownicą czuje jak mu się prowadzi ten bolid, jaką on ma przyczepność. Do tego potrzebuje mieć 100 procent czucia w dłoni - podsumowuje Gerber.
Ronde di Andora miał być kolejnym wspólnym rajdem. Prowadzona przez Kubicę Skoda Fabia S2000 wypadła z trasy na pierwszym odcinku specjalnym przełamując barierkę. By wydostać z niego kierowcę, ratownicy musieli rozcinać karoserię. Polski kierowca był zaintubowany i przewieziony helikopterem do szpitala w Pietra Ligure. Gerber wyszedł z wypadku bez szwanku.
Rozmawiał Marcin Pawlicki