Fernando Alonso: Drugie miejsce nas nie interesuje
Team Ferrari ma jasno określony cel na nadchodzący sezon Formuły 1. Włoską stajnię interesuje tylko tytuł mistrzowski, każdy inny wynik będzie porażką. Lider ekipy Fernando Alonso nie boi się presji.
Scuderia Ferrari swój ostatni mistrzowski tytuł świętowała w roku 2008. Wówczas włoska stajnia obroniła mistrzowską koronę, wygrywając klasyfikację konstruktorów. Rok wcześniej w Maranello cieszono się z indywidualnego tytułu Kimiego Raeikkoenena. Był to ostatni triumf kierowcy "czerwonego bolidu" w generalnej klasyfikacji kierowców Formuły 1.
Kolejne lata to ogromne wahania formy. Ferrari przeplatała swoje wyniki słabymi występami i chwilowymi przebłyskami, które w ogólnym rozrachunku pozwalały zespołowi "zaledwie" zachowywać miejsce w pierwszej trójce najlepszych teamów. Jednak Włosi nie zwykli zadowalać się lokatami "tylko" w czołówce. W roku 2010 do Maranello, za olbrzymie pieniądze, sprowadzono dwukrotnego mistrza świata Fernando Alonso. Hiszpan miał być gwarantem sukcesów Ferrari. W pierwszym roku Alonso, dzięki świetnej postawie w drugiej części sezonu, był bardzo bliski wywalczenia upragnionego tytułu, ale wskutek błędnej strategii przegrał mistrzostwo w ostatnim wyścigu na rzecz Sebastiana Vettela z Red Bull Racing. Miniony sezon był jednym z gorszych w historii włoskiego teamu. Bolidy Ferrari wyraźnie odstawały od aut Red Bull Racing i McLarena. Trzecie miejsce wśród konstruktorów i brak kierowcy Ferrari na podium w klasyfikacji generalnej było dotkliwą porażką. Nic dziwnego, że na kilka tygodni przed pierwszym wyścigiem, w Maranello pałają żądzą rewanżu. Swoje do udowodnienia ma też Alonso. Hiszpan chce zdobyć mistrzowski tytuł dla Ferrari, ale jak wyznał, nawet jeżeli ta sztuka się nie uda, odejdzie z Maranello z podniesioną głową.
"To oczywiste, że z każdym kolejnym sezonem wymagania stają się coraz większe, zarówno dla mnie, jak i dla Ferrari. Nie lubimy finiszować na drugiej pozycji. To nas nie interesuje. Ferrari potrzebuje zwiększającej się presji i ja też. Tak, ten rok będzie dla nas ważny. Ale tylko ze względu na to, jakie postawiliśmy sobie cele, nie dlatego że już dawno nie sięgnęliśmy po mistrzostwo. Nawet jeśli nie zostanę czempionem po raz trzeci, odejdę stąd z podniesioną głową. Przynajmniej mam już dwa tytuły, podczas gdy niektórzy będą musieli opuścić Formułę 1 bez choćby jednego wygranego wyścigu" - wyznał Alonso.
Czego brakuje Ferrari, aby Alonso mógł spełnić swoje słowa, a w Maranello ponownie świętowano mistrzowski(e) tytuł(y)? Odpowiedź jest prosta... Brakuje bolidu na miarę talentu Hiszpana. Ubiegłoroczny model samochodu Ferrari, F-150, był totalną klapą, co pokazały już zimowe testy. Również tegoroczny samochód, F-2012, po dwóch seriach przedsezonowych przygotowań nie zachwyca. Alonso jest jednak dobrej myśli.
"W mediach utarło się przekonanie, iż przygotowania do mistrzostw idą nam słabo albo nasze auto z niewiadomych przyczyn jest kiepskie. Jednak my zachowujemy spokój i cały czas robimy swoje. Ze względu na złożoność samochodu, wszystko idzie trochę wolniej, lecz z każdym testem stajemy się coraz mocniejsi i, jeśli będzie tak dalej, do Australii możemy przywieźć konkurencyjną wyścigówkę. W tym roku każdy zespół próbuje odzyskać przyczepność tyłu pojazdu utraconą przez wprowadzenie zakazu nadmuchu dyfuzora spalinami, ale sądzę, że wkrótce nam się to uda. Tak czy inaczej, mimo drobnych opóźnień spowodowanych kompleksowością modelu F-2012, nie szukamy żadnego światła w ciemnym tunelu, bo w nim nie jesteśmy" - tłumaczył Alonso.
Hiszpan docenia także rywali. Wie, że jego wysoka forma i konkurencyjny wóz to nie wszystko. Równie ważna będzie dyspozycja najgroźniejszych konkurentów. Nie zamierza jednak bawić się w typowanie układu sił na tym etapie przygotowań.
"Aktualnie nie wiemy absolutnie nic. Red Bull, który zdominował dwa poprzednie lata, prawdopodobnie nie odpadnie w Q2 podczas kwalifikacji do Grand Prix Australii. McLaren, Mercedes i Ferrari pewnie też nie będą daleko od zwycięstwa, ponieważ to wielkie zespoły. Jednak to tylko spekulacje. Liczymy, że okażą się trafne i będziemy się liczyć. Pierwszy wyścig w Australii będzie osobliwy, ponieważ tam rywalizujemy na charakterystycznym torze, dlatego prawdziwy układ sił zacznie się wyłaniać dopiero gdzieś od trzecich zawodów" - stwierdził, nawiązując do kwietniowego GP Chin. "Jeśli nie będziemy zwyciężać od początku to ważne, by pierwszych 3-4 rund nie wygrał ten sam kierowca" - dodał Alonso.