Czy Polacy potrafią jeździć za granicą?

Miniony weekend jest bez wątpienia jednym z najczarniejszych w historii polskiej turystyki.

W wypadku polskiego autokaru we Francji zginęło 26 osób, wielu uczestników feralnej pielgrzymki w stanie ciężkim wciąż przebywa w szpitalach.

Jeszcze do wczoraj, za najtragiczniejszy uważany był rok 2002 kiedy to w wypadku autokaru na Węgrzech zginęło 19 osób a 32 zostały ranne. Przewożący pielgrzymów z Lubelszczyzny autokar przewrócił się wówczas na rondzie w okolicach Bakatonu. W tym samym roku w podobnych wypadkach zginęło jeszcze ośmioro Polaków.

Każde takie zdarzenie rodzi dyskusję na temat bezpieczeństwa - opinia publiczna jest wstrząśnięta bilansem ofiar, media i władze szukają kozła ofiarnego. Największe poruszenie zawsze wywołuje skala tragedii. 26 osób, jakie poniosły śmierć we wczorajszej katastrofie zmusza do refleksji.

Tragedia w Vizille, co naturalne, rodzi pytania o przyczyny. Pojawiają się przypuszczenia. Trzeba jednak pamiętać, że nieodpowiedzialne spekulacje mogą czasami wyrządzić więcej szkód niż korzyści. Media usiłują obarczać winą za wypadek organizatora i przewoźnika, zanim jednak eksperci nie zbadają wraku, biegli nie wydadzą ostatecznej opinii, należałoby się raczej wstrzymać z tego typu osądami.

Reklama

Trochę faktów:

Wiadomo, że polski autokar nie miał pozwolenia prefekta na przejazd krętą drogą łączącą Grenoble z Gap. Tajemnicą poliszynela jest jednak fakt, że codziennie, szczęśliwie, pokonują ją dziesiątki autokarów.

Droga ta należy do szczególnie trudnych i wielu kierowców miewa problemy z jej pokonaniem. Duże spadki i zacieśniające się zakręty to zdradliwa mieszanka - prowadząc autokar margines bezpieczeństwa niebezpiecznie się zawęża. Podobną skalą trudności charakteryzuje się np. dojazd do Sanktuarium Maryjnego Montserrat w Hiszpanii (które pechowa pielgrzymka odwiedzała kilka dni wcześniej), gdzie nie ma nawet barierek zabezpieczających - gdyby je zamontowano, dwa autokary nie mogłyby się minąć.

Zaraz po tragedii pojawiły się głosy sugerujące, że pojazd nie był wyposażony w specjalny zwalniacz, niezbędny do poruszania się na górskich drogach. To nieprawda. Każdy, kto ma do czynienia z transportem drogowym wie, że popularna "telma" czy "retarder"(czyli właśnie zwalniacze elektromagnetycznych i hydrokinetyczne) od dawna należą do standardowego wyposażenia wszystkich autokarów turystycznych.

Co więcej, popularna i ceniona scania irizar century, która stała się, niestety, trumną dla 26 pasażerów nie była w złym stanie technicznym. Wiadomo już, że auto ledwie trzy tygodnie temu przeszło w Niemczech badania techniczne, i otrzymało zezwolenie na poruszanie się z prędkością 100 km/h.

Nasi zachodni sąsiedzi są w tej kwestii znacznie bardziej wymagający niż rodzime stacje kontroli pojazdów, certyfikat wydawany przez TUV zawsze stanowi gwarancję jakości i bezpieczeństwa. Jeśli więc doszło do awarii hamulców nie była ona spowodowana złym stanem technicznym pojazdu. Należałoby się raczej doszukiwać jakiejś wady ukrytej. Układy hamulcowe autokarów znacznie różnią się od tych stosowanych w samochodach osobowych. Nie istnieje tu np. możliwość "zagotowania" płynu hamulcowego, bo tego ostatniego w tego typu pojazdach w ogóle się nie stosuje (wykorzystywane są układy pneumatyczne).

Łyżka dziegciu

Wypadek we Francji to niewątpliwie ogromna tragedia. Wystarczy jednak na bieżąco śledzić sytuację na polskich drogach, by uświadomić sobie z jak wielkim problemem mamy do czynienia. Tylko w ten weekend, tylko na Śląsku w wypadkach zginęło sześć osób. Strach pomyśleć jaką liczbą zamknąłby się bilans ostatniego weekendu, jeśli podsumować dane o wypadkach ze wszystkich województw.

Trudno to sobie uświadomić, ale to właśnie my, kierowcy, często ponosimy odpowiedzialność za to, że na poboczach niektórych dróg stoi dziś więcej krzyży, niż słupków wyznaczających kilometry.

W całej Europie znani jesteśmy z tego, że w luźny sposób traktujemy wszelkiego rodzaju zakazy i ograniczenia, brakuje nam kultury i doświadczenia.

Z polskimi kierowcami problemy ma nie tylko nasza drogówka. Wprawdzie już nikt nie wybiera się na podbój Europy maluchem czy "dużym fiatem", ale sporo aut, które przyjechały do Polski z zagranicy nie grzeszy ani młodością, ani stanem technicznym. Mimo to ich kierowcy z ułańską fantazją gnają po równych drogach zachodniej Europy z prędkościami, które wprawiają w zdumienie policjantów.

Naszym rodakom, w większości przekonanym o swych umiejętnościach, brakuje doświadczenia zarówno na krętych górskich drogach, jak i w podróżowaniu autostradami.

Niezbędnej w górach techniki hamowania silnikiem raczej nie uczy się na kursach prawa jazdy, do podstawowych błędów w czasie zjazdów zaliczyć można zmianę biegów na wyższe ("bo silnik hałasuje") oraz hamowanie z wciśniętym pedałem sprzęgła, które wydłuża cały manewr o dobre kilkanaście metrów.

Zapominamy również o dobraniu odpowiedniego przełożenia zanim jeszcze wjedziemy w dany zakręt co skutkuje koniecznością ratowania się hamulcem i w efekcie często kończy się wypadnięciem z drogi.

To, niestety, nie koniec. Nie potrafimy się również poruszać po autostradach, które wciąż są w naszym kraju produktem deficytowym. Podstawowy błąd - popadamy ze skrajności w skrajność.

Obiegowa opinia jest taka, że Polacy nie potrafią dostosować się do innych użytkowników drogi. Albo pędzą na złamanie karku, albo wręcz przeciwnie - blokują lewy pas wyprzedzając ciężarówki tocząc się o 10 km/h szybciej niż "tiry". Trzeba pamiętać, że np. w Niemczech, na niektórych odcinkach autostrad nie obowiązują żadne ograniczenia prędkości, więc 200 km/h na nikim nie robi tam wrażenia. Samochody poruszają się naprawdę szybko, w czasie wyprzedzania najważniejsze są więc lusterka...

Dobrze też mieć świadomość, że przeciętny czas życia pieszego na autostradzie nie przekracza kilkudziesięciu minut. Nie warto zatrzymywać się w innych miejscach, niezależnie od okoliczności. Mało kto zdaje sobie również sprawę z innych niebezpieczeństw jakie wiążą się z szybką jazdą autostradową. Niech każdy z nas odpowiedzieć sobie teraz na pytanie kiedy ostatni raz sprawdzał stan ogumienia własnego pojazdu i czy wie, jaki limit prędkości widnieje na oponach.

No właśnie... A to tylko kilka podstawowych grzeszków, których kumulacja doprowadzić może do tragedii.

Cóż, wypadki i katastrofy w ruchu lądowym zdarzały się zawsze. Intensywny rozwój infrastruktury i motoryzacji nie wskazuje też, by cokolwiek miało się w tej kwestii zmienić. Tam gdzie czynnik ludzki miesza się z techniką zawsze dochodzić będzie do błędów. Nikt nie jest doskonały.

To my, kierowcy, powinniśmy dokładać wszelkich starań, by zminimalizować zagrożenie. Zanim wybierzemy się w podróż zróbmy gruntowny przegląd swojego samochodu, zapoznajmy się z trasą, odpocznijmy. Nie ma nic gorszego niż zaufać możliwościom swoim i naszego auta. Pamiętajmy - jesteśmy tylko ludźmi, a samochód jest tylko maszyną.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: autokar | kierowcy | Polak potrafi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy