Albania. Tajemniczy punkt na mapie Europy

Gdyby odchodzący prezes Daimlera Dieter Zetsche poprosił mnie o radę, gdzie powinien spędzić swoją emeryturę, wśród polecanych miejsc na pewno znalazłaby się Albania. Czemu? Nie znajdziecie innego kraju, gdzie marka Mercedes byłaby aż tak widoczna. Mercedesów jest tam po prostu zatrzęsienie. (*)

Albania pozostaje tajemniczym punktem na mapie Europy, a jej motoryzacja i zwyczaje na drogach mogą zadziwiać. Mimo, że nie leży aż tak daleko od Polski i cieszy się dostępem do ukochanego przez Polaków Adriatyku, jest rzadko odwiedzana przez naszych rodaków. Z jednej strony pozostaje odległa od standardów Unii Europejskiej, z drugiej ciąży na niej ponura przeszłość z despotycznym dyktatorem Enverem Hodżą.

Przejechałem w tydzień po albańskich drogach 1200 km i poczyniłem sporo obserwacji. Można zacząć od procedury przekraczania granicy. Jesteśmy rozpieszczeni strefą Schengen i praktycznie brakiem kontroli, gdy poruszamy się między należącymi do niej państwami. Wjeżdżając do Albanii trzeba trochę odstać, bo granica jest w "starym, dobrym stylu". Najpierw kontrola paszportowa i sprawdzanie dokumentów auta po stronie czarnogórskiej, macedońskiej lub greckiej, a potem to samo po albańskiej. Może to zająć kilkanaście minut, a może i kilka godzin. Trzeba to brać pod uwagę przy planowaniu czasu podróży.

Reklama

Tuż za granicą wita nas tablica pokazująca typy dróg i odpowiadające im limity prędkości. I tu pewna zagadka, bo autostrady oznaczone są dwojako: znany nam znak występuje albo na zielonym albo na niebieskim tle. Jadąc po autostradzie gorszego sortu, czyli "niebieską", musimy uważać, by nie przekroczyć 90 km/h. Ta "zielona" pozwala poszaleć nawet 110 km/h. Potem okazuje się, że gorsze autostrady są po prostu drogami szybkiego ruchu. Mają dwa pasy w każdym kierunku, ale co kilka lub kilkanaście kilometrów łączą się z mniejszymi drogami poprzez duże ronda. Pobocze takiej drogi nie jest zabezpieczone, co pozwala na prowadzenie tak uwielbianego przez Albańczyków przydrożnego handlu. Stragany z owocami i warzywami z przydomowych ogródków, śmietaną, jajkami, miodem i bimbrem spotykamy co krok. "Slow food" w najlepszym wydaniu.

Tylko raz trafiłem na prawdziwą autostradę, łączy ona Tiranę z miastem Elbasan. Jechało się pięknie, a największe wrażenie sprawił kilkukilometrowy tunel wykuty w skale. Inna nowa autostrada poprowadzona jest w poprzek kraju. Tak, by łączyć portowe miasto Durres z graniczącym z Albanią Kosowem.

Wielką bolączkę podróży po Albanii stanowi brak obwodnic. Drogi szybkiego ruchu narobią nam apetytu, ale potem, jadąc w tranzycie, musimy przedzierać się przez zatłoczone i chaotyczne miasta.

Takiej różnorodności dróg, jak w Albanii, nie spotkałem w żadnym innym europejskim kraju. Wspomniałem o autostradach i drogach szybkiego ruchu. Ale są też zwykłe jednopasmówki. Gdy trafimy na taką nowej generacji, to docenimy jej świetną nawierzchnię i bardzo dobre wyprofilowanie. Jedzie się nią wyśmienicie, daje dużo radości, gdy pozwala "złożyć" auto na łuku i podziwiać krajobrazy. Są też jednopasmówki starego typu. To, że nawierzchnia jest spękana, a droga pofałdowana, to pół biedy. Niestety, raz po raz asfalt się kończy i pojawia się fragment z wielkimi dziurami. Trzeba być bardzo czujnym.

Są też miejsca, do których możemy dotrzeć tylko autem terenowym. Droga z przełęczy Boge w Alpach Albańskich do wioski Theth jest przepięknie poprowadzona zboczami gór i lasami, lecz wąska, szutrowa, z wystającymi głazami i wypłukanymi zagłębieniami, czasami poprzecinana płynącymi strumieniami. W takich miejscach spotkamy stare, czteronapędowe Land Rovery, Mitsubishi, Nissany i Toyoty.

Wspomniałem o albańskich rondach. Nie obowiązuje tam znana reguła, że ten, co na rondzie, ma pierwszeństwo. Tak naprawdę nie obowiązuje żadna zasada, prócz zasady ograniczonego zaufania. Jeśli jedziesz szybciej niż inni, możesz założyć, że masz pierwszeństwo. Niemniej jednak, gdy jesteś na rondzie, spodziewaj się, że inny uczestnik ruchu wjedzie ci pod maskę. Kolizji nie widziałem, Albańczycy jeżdżą dość wolno. Z drugiej strony nie znam miejsca, gdzie jeździłoby się szybciej niż w Polsce, więc zawsze oceniam ruch w innych krajach jako powolny.

Piesi w miastach nie mają łatwego życia. W dobrym tonie jest rozganianie ich, gdy próbują przejść przez ulicę.

Oznakowanie dróg jest bardzo dobre. Często spotyka się brązowe tablice, kierujące do atrakcyjnych turystycznie miejsc. Stacji benzynowych jest bez liku, miałem wrażenie, że nie widziałem dwóch tak samo oznakowanych. Wydaje się, że każda ma innego właściciela, a często tworzy jeden kompleks z motelem i restauracją. Dużych, znanych z innych części Europy marek dystrybutorów paliw w Albanii nie widać.

Widziałem jedno elektryczne auto. Żółty Nissan Leaf pierwszej generacji czekał na klientów koło nowego bazaru w albańskiej stolicy. Mijałem go, idąc na dłuższy spacer po centrum Tirany. Gdy wracałem po dwóch godzinach - wciąż tam stał. Czyżby potencjalni klienci bali się nowej technologii, do której my już się przyzwyczajamy?

W Albanii bardzo popularny jest autostop. W nienachalnej formie. Nikt nie macha, nikt nie trzyma tabliczki z miejscem docelowym podróży. Ludzie stoją, pojedynczo lub grupkami, niby spoglądają na mijające samochody, ale nie wykonują żadnych gestów, by zachęcić kierowców do zatrzymania. Podwiozłem dwie starsze panie, były rozanielone.

Ale jak jest z tymi Mercedesami? Otóż spotyka się ich mnóstwo, wszystkie mniej lub bardziej leciwe. Są miejsca, gdzie odnosi się wrażenie, że co drugie auto ma gwiazdę na masce. Widzi się nawet stare "beczki", oklejone jako auta nauki jazdy. Gdy u nas do tego celu służą samochody małe i poręczne, w Albanii są to auta duże, ale za to najpopularniejsze.

Nie ulega wątpliwości, że Dieter Zetsche miałby rozradowane serce, gdyby zdecydował się spędzić jesień życia w Albanii.

Krzysztof Kowalski

(*) Tekst otrzymaliśmy od kochającego podróżować autora strony justKowalski.pl


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama