Polska policja wystawia mandat co dwie godziny

Polscy kierowcy potrafią bezpiecznie jeździć, widać to, gdy podróżują po zachodnich krajach - gdzie kary są wysokie i nieuchronne. Dzięki zmianom, które zaczną obowiązywać od poniedziałku, podobnie powinno być na polskich drogach - mówi Marek Konkolewski z Biura Ruchu Drogowego KGP.

PAP: 18 maja zaczynają obowiązywać zaostrzone sankcje karne dla kierowców. Ich wprowadzenie, pańskim zdaniem, było konieczne?

Marek Konkolewski: Te zmiany wywołują dużo kontrowersji, ale nowelizacja przepisów prawa nie jest przejawem jakiegoś populizmu penalnego, sprzecznego z podstawowymi zasadami demokratycznego państwa, to są działania systemowe. Nie zostały podjęte z powodu jakichś jednostkowych, spektakularnych zdarzeń drogowych, lecz wprowadzone w oparciu o wnikliwą analizę stanu bezpieczeństwa ruchu drogowego. Takie też są oczekiwania społeczne, bo przecież chcemy, by polskie drogi były bardziej bezpieczne, polska policja bardziej zdecydowana i bardziej skuteczna w walce z piratami drogowymi.

Reklama

Pamiętajmy też, że nowe przepisy nie będą dotyczyć tych, którzy jeżdżą zgodnie z prawem, są odpowiedzialni na drodze, a przecież taka właśnie jest znakomita większość polskich kierowców.

PAP: Najwięcej zastrzeżeń kierowców budzi zmiana, zgodnie z którą straci się prawo jazdy na 3 miesiące za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym o więcej niż 50 km/h. To przyniesie efekt?

M.K.: Już pewien efekt osiągnęliśmy, wystarczyła informacja o nowelizacji przepisów prawa w tym zakresie. To - jak zauważyliśmy - wywołało dużą burzę mózgów, trafiło do świadomości kierowcy, że trzeba uważać, że trzeba zwracać większą uwagę na wskazówkę prędkościomierza. Więc myślę, że polskich kierowców stać na to, by jeździć - jeśli chodzi o prędkość - bardziej odpowiedzialnie. Wystarczy, że przejadą przez granicę zachodnią, przez Odrę i potrafią poprawnie, kulturalnie, bezpiecznie, odpowiedzialnie, zgodnie z prawem poruszać się po drogach niemieckich, belgijskich, holenderskich czy np. brytyjskich.

PAP: Skąd akurat takie ograniczenia - więcej niż 50 km/h?

M.K.: Niedostosowanie prędkości jest główną przyczyną wypadków drogowych nie tylko w Polsce, ale też w Europie, na świecie. Jazda z prędkością większą o ponad 50 km/h od dozwolonej, czyli powyżej 100 km/h, jest już jazdą bardzo ryzykowną, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę sytuację, w której dochodzi do potrącenia pieszego. Nie powinniśmy jednak wywoływać psychozy strachu. W 2014 r. polska policja drogowa nałożyła ponad milion 600 tys. mandatów karnych za przekroczenie prędkości. W Polsce mamy 380 powiatów, czyli gdyby to uwzględnić, policjanci wystawiali średnio co dwie godziny mandat za przekroczenie prędkości. Najczęściej były to mandaty za przekroczenia w przedziale między 30 a 40 km/h. Na pewno zmiana ta jest jednak poważnym instrumentem prawnym w rękach policjanta.

Ważne jest jednak, by pamiętać, że zapis ten dotyczy terenu zabudowanego, czyli nie dotyczy sytuacji, gdy kierujący przekracza dozwoloną prędkość np. na autostradzie, drodze ekspresowej, poza obszarem zabudowanym. No chyba że czynem swym stwarza konkretne zagrożenie dla bezpieczeństwa w ruchu drogowym (policjant może w takiej sytuacji zatrzymać prawo jazdy i wnioskować do sądu o wydanie danej osoby zakazu prowadzenia pojazdu - PAP).

PAP: Kolejna istotna zmiana to wprowadzenie blokad alkoholowych w autach osób skazanych z jazdę po pijanemu. Co pan sądzi o tym rozwiązaniu?

M.K.: Każdy sposób, który ma przyczynić się do poprawy bezpieczeństwa, zmniejszania liczby tych, którzy prowadzą auto "na podwójnym gazie", jest dobry. Warto spróbować. W Kodeksie karnym wykonawczym dodano przepis, który daje możliwość orzeczenia przez sąd zmiany sposobu wykonania zakazu prowadzenia pojazdu na zakaz prowadzenia pojazdów niewyposażonych w blokadę alkoholową. W praktyce, jeżeli osoba zostaje skazana prawomocnie za jazdę w stanie nietrzeźwości i ma orzeczony zakaz prowadzenia auta, to po upływie połowy tego okresu (w przypadku dożywotnich zakazów - 10 lat - PAP), sąd może pozwolić jej na prowadzenie auta, ale wyposażonego w blokadę alkoholową.

Co to oznacza w praktyce? Przy każdym uruchomieniu silnika ta osoba będzie musiała sprawdzić swój stan trzeźwości. Tylko wtedy, kiedy będzie trzeźwa, auto odpali.

PAP: Jako policja będziecie mieli informacje, kto musi jeździć z alkolockiem?

M.K. Tak. Taka informacja o decyzji sądu znajdzie się na prawie jazdy, w postaci specjalnego kodu - numeru 69. Widząc takie prawo jazdy, policjant będzie wiedział, że jest to osoba, która może prowadzić wyłącznie samochód z blokadą alkoholową.

PAP: Co w sytuacji kiedy kierowca ma takie prawo jazdy? Sprawdzicie, czy w aucie jest alkolock?

M.K.: Będziemy nie tylko sprawdzać, czy jest blokada, ale też czy osoba ma dwa dodatkowe dokumenty: zaświadczenie o przeprowadzonym badaniu technicznym w zakresie wyposażenia pojazdu w blokadę alkoholową oraz dokument potwierdzający kalibrację blokady alkoholowej, bo urządzenie takie musi być kalibrowane co 12 miesięcy.

PAP: A jeśli dokumentów lub blokady nie będzie?

M.K.: Za brak dokumentu grozi mandat w wysokości 50 zł, ale policjant w takiej sytuacji zatrzyma też prawo jazdy. Tak samo będzie, jeśli w aucie nie będzie alkolocka. Samochód zostanie odholowany na parking strzeżony.

PAP: Nowe przepisy przewidują też dolegliwe konsekwencje finansowe dla osób kierujących autem "na podwójnym gazie"...

M.K. Mamy paletę przepisów represyjnych wywołujących emocje, a z drugiej strony mamy paletę rozwiązań prospołecznych, które mają poprawić los tym, którzy zostali poszkodowani w wypadkach spowodowanych przez nietrzeźwych kierowców. Z punktu widzenia etycznego, moralnego, jest to jak najbardziej uzasadnione.

Z dniem 1 stycznia 2012 r. został powołany do życia fundusz pomocy pokrzywdzonym oraz pomocy postpenitencjarnej, będący państwowym funduszem celowym, którego dysponentem jest minister sprawiedliwości. W ramach tego funduszu pokrywa się m.in. koszty związane z psychoterapią, pomocą psychologiczną, a także koszty świadczeń zdrowotnych osób, które zostały ranne w wypadkach drogowych spowodowanych przez pijanego kierowcę. W praktyce, po zmianach, jeśli ktoś w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem środków odurzających spowoduje katastrofę w ruchu drogowym lub wypadek, sąd może orzec nawiązkę na rzecz bezpośrednio pokrzywdzonych w wysokości co najmniej 10 tys. zł. Jeżeli taka osoba zginęła, to ta nawiązka będzie przekazywana na rzecz najbliższej osoby, której sytuacja życiowa uległa znacznemu pogorszeniu. Jeśli nie uda się takiej osoby ustalić, pieniądze trafią na rzecz tego funduszu.

Z kolei jeżeli dana osoba zostanie skazana za prowadzenia auta w stanie nietrzeźwości, to sąd także będzie mógł orzec świadczenie pieniężne w wysokości co najmniej 5 tys. zł na rzecz funduszu pomocy pokrzywdzonym.

PAP: Czy pana zdaniem te zmiany odniosą skutek?

M.K.: Polscy kierowcy potrafią jeździć, widać to gdy jeżdżą po drogach na Zachodzie - bo tam kara jest wysoka i kara jest nieuchronna. U nas, w Polsce, będzie podobnie. Łamiesz w sposób rażący, świadomy przepisy prawa, jeździsz szybko, brawurowo, musisz liczyć się z tym, że przez trzy miesiące nie będziesz miał prawa jazdy.

Wierzę w to, że te przepisy prędzej czy później utkwią w naszej świadomości i będziemy stosować się do nich tak jak do przepisu, który w 100 proc. się sprawdził - czyli do jazdy z włączonymi światłami. A pamiętam, co się działo, gdy taki obowiązek wprowadzano; pojawiały się opinie, że to zwiększy zużycie paliwa, samochodów, zwiększy zanieczyszczenie powietrza. Teraz wsiadając za kierownicę, niemal automatycznie, włączamy światła. Potrafimy? Potrafimy, co więcej ten przepis jest przez nas akceptowany.

Ważne, by w naszej świadomości utkwiło takie przekonanie, że nie warto ryzykować, że warto spojrzeć na wskazówkę prędkościomierza, że warto być osobą odpowiedzialną, bo cena jaką płacimy za bezmyślne zachowanie niektórych uczestników ruchu drogowego, jest nadal zbyt wysoka.

Rozmawiała Patrycja Rojek-Socha

PAP
Dowiedz się więcej na temat: mandaty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy