Za kierownicą Renault Espace poczułem się jak pilot myśliwca
Mieliśmy w redakcji na dłuższą chwilę najnowsze Renault Espace. Zrobiłem nim kilka tras i do długiej listy zalet dopisałem dwie wady.
Fakt, że nowe Espace nie jest juz vanem, a SUV-em, przerobiłem na terapii przy okazji pierwszego spotkania z tym autem i nie mam do nikogo o to pretensji. Czasy się zmieniły, klient oczekuje czegoś innego - dostaje coś innego. Wciąż mamy spore auto, z przestronną kabiną, którą zachwycają się moje dzieciaki. Wygodna kanapa z podgrzewaniem, przeszklony dach, gniazdo USB-C, a do tego te miękkie poduszeczki na zagłówkach - nie da się lepiej.
Żona narzekała, że tylko fotel kierowcy wyposażony jest w funkcję masażu i że grzałka nawet w najsłabszym trybie grzania przez pierwszych kilka minut próbuje zagotować jej trzewia. Samo to niech świadczy o tym, jak ogólnie dopracowane jest to auto - czepiać można się tylko o najbardziej wydumane drobiazgi.
Ja po przyzwyczajeniu się do menu, dobraniu kolorów ambientowego podświetlenia, wybraniu najbardziej pasującego mi trybu jazdy i krótkiej walce z podpięciem Apple CarPlay do zbudowanego na Androidzie systemu multimedialnego, szukałem sposobu na to, jak nie usnąć w trasie - mieliśmy do zrobienia 500 km nie tylko po autostradzie. Wygodny fotel, masaż, podgrzewanie, grzana kierownica, nieźle grające audio, przyzwoicie wyciszona kabina - ogólnie miejsce pracy jest mocno rozleniwiające. Uparłem się więc, że będę korzystał z wszystkich dostępnych asystentów i wspomagaczy jazdy. Jeden trzymał mnie w pasie ruchu, drugi zmieniał światła z drogowych na mijania, trzeci wyhamowywał auto nawet do zera w korkach, czy za autami, które stawały przede mną na światłach i wprowadzał w ruch, gdy z przodu robiło się pusto. Wszystkie działały prawidłowo - asystent pasa ruchu nie powodował, że auto odbijało się między liniami, nikt nie mrugał z przeciwka, co oznaczało, że światła zmieniały się kiedy trzeba, a podczas sunięcia w korku inteligentny tempomat nie zostawiał zbyt dużych przerw, bo nikt nie próbował wskakiwać mi przed maskę.
Najwięcej zabawy miałem z aktywnym tempomatem dostosowującym prędkość do mijanych znaków. Nie zmuszał mnie do zmiany prędkości, ale sugerował, że jednak by wypadało. Sygnalizował to wyświetlaniem charakterystycznej obwódki wokół symbolu znaku na ekranie za kierownicą. Gdy zmieniała się prędkość dyktowana przez znaki, okrągły symbol znaku dostawał białą, kwadratową obwódkę. A ja, przyciskiem na kierownicy mogłem potwierdzić, ze chcę się dostosować do tego, co pokazują znaki. Mój syn stwierdził, że wygląda to jak w myśliwcu! Jest cel, system naprowadzania go lokalizuje i potwierdza namierzenie, a pilot odpala rakietę. Jak, nie przymierzając, Pete "Maverick" Mitchell w Top Gun. I tak ciągle odpalałem te "rakiety", w zasadzie w ogóle nie używając gazu. Za każdym razem, gdy minąłem znak symbolizujący koniec terenu zabudowanego, czy koniec ograniczenia prędkości - klik i auto przyspieszało do obowiązującego maksimum. Rozleniwiające.
Rozwiązanie zastosowane w Espace ma jednak dużą wadę - mimo że Renault nazywa je inteligentnym, aktywnym tempomatem (I-ACC) i teoretycznie pozwala na zmianę prędkości jazdy z wyprzedzeniem, w polskiej rzeczywistości, proponuje ją dopiero po minięciu znaku. O ile ma to sens w przypadku zmiany z niższej na wyższą, o tyle może zawieść gdy prędkość trzeba obniżyć. Chodzi o to, że dopiero chwilę po minięciu znaku D-42 oznaczającego początek terenu zabudowanego auto proponuje redukcję prędkości i po otrzymaniu zatwierdzenia, faktycznie zaczyna zmniejszać prędkość. Czyli wpadamy z 90-ką w teren zabudowany i zanim wytracimy prędkość do przepisowych 50, minie 5 czy 6 sekund i pokonamy około 200 metrów, co nie tylko może oznaczać mandat, ale przede wszystkim może okazać się niebezpieczne.
I nie, nie wymagam cudów, bo są producenci, którzy proponują tzw. przewidujący tempomat, który na bazie danych z nawigacji "wie", że zbliżasz się np. do terenu zabudowanego i zawczasu proponuje jej zmniejszenie, albo sugeruje zdjęcie nogi z gazu. Ale znowu - mam świadomość, że to na mnie spoczywa odpowiedzialność za dostosowanie prędkości do warunków jazdy i przepisów, więc nie mógłbym się zasłaniać asystentem podczas kontroli policyjnej. Szkoda mi jednak, że to rozwiązanie nie jest do końca dopracowane. No chyba, że system mnie pokonał i nie potrafiłem go prawidłowo uruchomić.
Drugim, co mi przeszkadza w Espace, jest malutka tylna szyba. Przy dobrych warunkach pogodowych - zupełnie nie zwracam na nią uwagi. System kamer 360 stopni i spore lusterka zewnętrzne do spółki z układem czterech skrętnych kół sprawiają, że tym rodzinnym "autobusem" parkuje się niemal tak łatwo jak małym Twingo. Wcale nie żartuję. Ale jak pogoda się zepsuje i obraz z kamery wygląda tak:
a w lusterku wstecznym widać tylko to:
Niewprawiony kierowca może mieć problemy. Tylna szyba jest malutka, a wycieraczka zbiera brud z niewielkiego fragmentu. Kakofonia z głośników ostrzegająca o przeszkodach, które w tych warunkach pozostają niewidoczne, wcale nie pomaga.
Będę dalej szukał miejsc, w których inteligentny tempomat wykaże się inteligencją i przyzwyczajał do małej tylnej szyby. Bo te dwa minusy Espace zdecydowanie przykrywa masą zalet, które sprawiają, że to świetny transporter na długie trasy. Więcej wrażeń z obcowania z tym samochodem znajdziecie w teście Pawła Rygasa.