Unia planuje narzucić jeszcze bardziej nierealne normy emisji CO2?
Obecnie obowiązujący limit emisji dwutlenku węgla wynosi 95 g/km i od dawna jest jasne, że to wartość nieosiągalna dla samochodów z konwencjonalnym napędem. Dla Unii Europejskiej to jednak znak, żeby uchwalić... jeszcze bardziej restrykcyjne normy!
Obecnie to nieoficjalne informacje, ale przedstawiciele Reutersa mieli dotrzeć do projektu legislacyjnego, zgodnie z którym, Unia Europejska miałaby narzucić producentom samochodów jeszcze bardziej restrykcyjne normy emisji CO2, niż planowała. Obniżenie tej emisji między 2021 i 2030 rokiem, miałoby wynosić nie 37,5 proc. lecz 50 proc.
Rzeczniczka komisji pracującej nad zmianami, odmówiła komentarza w tej sprawie. Z kolei niemieckie stowarzyszenie motoryzacyjne zapowiedziało, że oprotestuje jakiekolwiek ograniczanie emisji, które jest większe, od wcześniej zapowiadanego.
Warto dodać, że plany tak drastycznej obniżki emisji CO2 Unia Europejska snuje w oderwaniu od rzeczywistości. W 2019 roku średnia emisja dwutlenku węgla nowych samochodów sprzedanych na terenie wspólnoty, wynosiła 122,4 g/km. Co więcej, ten wynik jest wyższy o 1,6 g/km w porównaniu do 2018 roku. To z kolei efekt działań nie tylko UE - na całym świecie przez lata silniki Diesla były uważane za ekologiczne, ponieważ spalały mniej paliwa, więc emitowały mniej CO2. Po wybuchu afery spalinowej i odkryciu, że emitują za to dużo tlenków azotu, nastąpiło stopniowe odchodzenie od tego rodzaju napędu. Co prawda od kilku lat wszystkie auta z silnikami wysokoprężnymi mają katalizatory SCR, które eliminują większość NOx ze spalin, ale fakt, ze diesle zrobiły się bardzo czyste, nikogo już nie zainteresował. Natomiast zwiększony udział samochodów z silnikami benzynowymi, powoduje stały wzrost średniej emisji CO2.
Można więc powiedzieć, że zarówno Unia Europejska, jak i organizacje ekologiczne, działają w oderwaniu od rzeczywistości. Zamiast na fachowej wiedzy, opierają się na obiegowych opiniach, by nie powiedzieć - na modzie. Kiedy diesle były modne, ale niezbyt czyste, promowano je jako ekologiczne. Kiedy faktycznie zaczęły być ekologiczne, uważane są za wroga numer jeden.
Rozwiązaniem problemów z niemożliwymi do osiągnięcia normami emisji spalin, wydawały się hybrydy plug-in. Dzięki opcji ładowania z gniazdka i deklarowanym zasięgom jazdy na prądzie rzędu 40-60 km, samochody takie mogą pochwalić się emisjami na poziomie 30 g CO2/km i to nawet w przypadku dużych i mocnych modeli. Producenci zaczęli ostatnio mocno w nie inwestować, traktując jako sposób na obniżenie średniej emisji swojej gamy modelowej i sprostanie zaostrzanym normom.
Hybrydy plug-in cieszą się też rosnącym zainteresowaniem na zachodzie, za sprawą stopniowo spadających cen, rosnącego wyboru modeli z takim napędem oraz dzięki dopłatom i przywilejom przysługującym ich właścicielom. Mimo tego ich przyszłość może niedługo stanąć pod znakiem zapytania, ponieważ przeciw nim wystąpili niemieccy... ekolodzy! Jak niedawno informowaliśmy, jedna z niemieckich organizacji zajmujących się ochroną środowiska, wezwała tamtejszy rząd do zaprzestania wspierania hybryd plug-in. Z przeprowadzonych na ich zlecenie badań wynika bowiem, że emisja CO2 aut z takim napędem jest nawet dziesięciokrotnie wyższa, od deklarowanej. Dotarli tym samym do tajemnej wiedzy, znanej jedynie wybrańcom. Takim jak osoby pracujące w branży motoryzacyjnej, dziennikarze motoryzacyjni oraz właściciele hybryd plug-in. Tajemnicą Poliszynela jest fakt, że większość kierowców nie ładuje co chwilę swoich aut, a raczej robi to sporadycznie lub w ogóle. Natomiast plug-in z rozładowaną baterią spali więcej, niż auto z konwencjonalnym napędem, ponieważ jest od niego znacznie cięższe.
Jeśli więc unia będzie nadal drastycznie obniżała limity emisji CO2, a do tego odkryje, że hybrydy plug-in w realnych warunkach drogowych nie są ani trochę tak ekologiczne, jak na papierze, okaże się, że przesiądziemy się na elektryki o wiele szybciej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Auta spalinowe nie znikną co prawda nagle z rynku, ale kary za przekraczanie emisji będą tak duże (obecnie to 95 euro za każdy gram), że ich ceny poszybują w górę.