Temperatura spadła do -30 st. C, a on wsiadł w Teslę i pojechał. Co się okazało?
To już pomału staje się tradycją, że wraz z nadejściem zimy, pojawiają się dyskusje na temat zasięgu samochodów elektrycznych przy niskich temperaturach. Przeciwnicy elektromobilności uważają, że dalsze podróże są wykluczone w takich warunkach, a zwolennicy twierdzą, że mróz niewiele zmienia i elektryki również zimą sprawdzają się doskonale. Racje obu stron postanowił zweryfikować pewien właściciel Tesli Model 3, który ruszył nią w dalszą podróż przy ekstremalnie niskich temperaturach.
Historię właściciela Tesli opisał kanadyjski serwis CBC News. Niejaki Mark Vejvoda mieszkający w Prince George (Kolumbia Brytyjska), postanowił sprawdzić swój Model 3 w naprawdę trudnych warunkach. Gdy temperatury spadły do -30 stopni Celsjusza, wyruszył w mającą 220 km podróż do McBride. Dla samochodu spalinowego to żadne wyzwanie, ale w przypadku elekryka tak niskie temperatury budzą spore obawy o sprawność baterii.
Tesla Model 3 Vejvody to auto z 2020 roku w wersji Long Range z baterią o pojemności 75 kWh. Oficjalny podawany przez producenta zasięg to 560 km, a właściciel samochodu szacował, że dotrze do celu mając 5-10 procent naładowania baterii. Tymczasem jego Tesla poradziła sobie znacznie lepiej i po przejechaniu 220 km, miała jeszcze 25 procent prądu. Oznacza to, że w teorii możliwe byłoby pokonanie 275 km na jednym ładowaniu przy -30 stopniach Celsjusza.
Vejvoda nie kryje zadowolenia ze swojego osiągnięcia i rzeczywiście spadek zasięgu o połowę przy tak niskich temperaturach, to bardzo dobry wynik. Właściciel Tesli przyznaje jednak, że nadal sporo do poprawy jest w kwestii infrastruktury ładowania. Gdy dotarł na miejsce okazało się, że są tam tylko dwie publiczne ładowarki z czego jedna nie działała. Niewiele więc brakowało, a Vejvoda miałby poważny problem. Auto elektryczne można oczywiście ładować nawet ze zwykłego gniazdka, ale w przypadku Tesli Model 3 uzupełnienie energii do 100 procent może wtedy trwać nawet niemal 40 godzin.
Vejvoda podzielił się przy okazji swojej podróży kilkoma wskazówkami, które przydatne są dla wszystkich właścicieli elektryków. Po pierwsze dużą zaletą takich aut jest to, że ogrzewanie w ich przypadku działa natychmiast po uruchomieniu, więc w kabinie szybko robi się ciepło. Niestety jest to energochłonne, co wyraźnie wpływa na zasięg. Dlatego najlepiej jest, gdy auto ładujemy w domu i ustawimy w nim godzinę odjazdu. Wtedy wnętrze zostanie rozgrzane korzystając z energii z sieci. Ogrzana będzie też bateria, co również jest istotne - musi być ona utrzymywana w odpowiednim zakresie temperatur, aby nie uległa uszkodzeniu, a to zwiększa zużycie energii. Stąd też zjawisko "uciekania" prądu, gdy zostawimy samochód na mrozie na kilka godzin.
Niskie temperatury wpływają również na czas ładowania samochodu, wyraźnie go wydłużając. Coraz więcej modeli ma jednak opcję podgrzewania baterii przed dojechaniem na ładowarkę. W ten sposób po dotarciu na miejsce akumulator jest odpowiednio dogrzany i może od razu przyjąć prąd o większej mocy.
Kolejna istotna kwestia, to sam przebieg podróży. Jeśli pokonujemy całą trasę bez zatrzymania, łatwiej uzyskać dobre rezultaty. Natomiast zatrzymując się sprawiamy, że po ruszeniu auto na nowo będzie musiało ogrzewać wnętrze i baterię, co negatywnie wpłynie na realny zasięg.
Napisałem wcześniej, że spadek zasięgu o połowę przy -30 stopniach Celsjusza jest naprawdę dobrym wynikiem i zupełnie nie jest to przesadzone stwierdzenie. Według niedawno publikowanych wyników testów niemieckiego ADAC, zapotrzebowanie na energię w przypadku niektórych elektryków rośnie dwukrotnie już przy temperaturze -7 stopni Celsjusza. Natomiast średnia z testów to wzrost zużycia energii o 70 procent. Nie potrzeba więc ekstremalnych mrozów, żeby przejechanie 300 km na jednym ładowaniu stało się nieosiągalne. Do podobnych wniosków doszli eksperci z amerykańskiego AAA, którzy przeprowadzali zbliżone testy.
Jak więc Mark Vejvoda osiągnął swój naprawdę niezły wynik za kierownicą Tesli? Tego nie wyjaśnił w rozmowie z CBC News, ale jest szereg sposobów na to, aby poprawić zasięg elektryka. Pierwsze o czym trzeba pamiętać, to fakt, że oficjalne dane podawane w prospektach, to zasięg obliczony na podstawie średniego zużycia energii przez auto. Nie zaś minimalnego możliwego zużycia. Pole manewru jest więc wbrew pozorom całkiem spore - ja sam, testując elektryczne modele Volkswagena w warunkach zimowych, uzyskałem zużycie energii niższe o 30 procent, niż oficjalnie podaje producent.
Sposobów na to jest kilka. Pierwszy z nich to ciepłe ubranie - utrzymywanie komfortowej temperatury wyraźnie odbija się na zasięgu podczas dalszej podróży. Druga kwestia (o czym Vejvoda też wspomina), to unikanie dróg szybkiego ruchu. Jednostajna jazda z większymi prędkościami potrafi szybko drenować baterię. Ponadto, często autostrady i drogi ekspresowe prowadzą dłuższą trasą niż drogi lokalne. Na takie marnotrawstwo właściciel elektryka nie może sobie pozwolić (chociaż to przy drogach szybkiego ruchu powstają kolejne stacje ładowania, więc trzeba rozsądnie planować trasę). Istotne jest także korzystanie z tak zwanego żeglowania oraz rekuperacji. Po rozpędzeniu samochodu, jeśli tylko droga ma niewielkie nachylenie, często wystarczy wyłączyć rekuperację, aby auto toczyło się swobodnie, nie zużywając przy tym energii. Z kolei zmniejszanie prędkości z dużym wyprzedzeniem, korzystając z hamowania silnikiem elektrycznym, pozwala odzyskać sporo energii i tym samym zwiększyć zasięg pojazdu.