Na drogach jest lepiej. Bo drożeje paliwo i rośnie bezrobocie?

W ubiegłym roku spadła liczba wypadków na polskich drogach, mniej było też zabitych.

Podobno jeszcze nie wiadomo dlaczego, ale wkrótce dowiemy się zapewne, że poprawę bezpieczeństwa zawdzięczamy konsekwencji rządzących polityków, ofiarnej pracy policji, obsadzeniu poboczy setkami nowych fotoradarów i wypuszczeniu do akcji watahy nieoznakowanych radiowozów z wideorejestratorami.

Tak będzie brzmiała wersja oficjalna, sprzeczna z ludową, rozpowszechnianą przez zmotoryzowanych, wedle której jest lepiej nie dzięki prewencji i represjom, lecz postępom w budowie nowych dróg. Jej zwolennicy na poparcie swojej opinii mają argument w postaci statystyk, pokazujących, że rzeczywiście tam, gdzie powstają nowoczesne autostrady i ekspresówki, szybko maleje liczba wypadków i ich ofiar. Wśród nowo budowanych lub remontowanych dróg są jednak i takie, które zamiast minimalizować zagrożenia - zwiększają je.

Na przykład obwodnice. Gdy ich nie ma i musimy mozolnie przedzierać się przez zatłoczone centra miejscowości, tracimy czas, nerwy, pieniądze wydane na niepotrzebnie zużyte paliwo, ale jedziemy powoli. Owszem, może dojść do kolizji, potrącenia pieszego, ale kierowcy samochodów i ich pasażerowie są względnie bezpieczni. Szerokie, gładkie, omijające obszary zabudowane bezkolizyjne obwodnice zachęcają do mocniejszego przyciśnięcia pedału gazu. Ustawiane przy nich znaki ograniczające prędkość są uznawane za przejaw zbędnego asekuranctwa i bardzo często nierespektowane.

Podobnie jest z budowanymi w dużych miastach trasami tranzytowymi, łączącymi poszczególne dzielnice. Niby są to ulice, ale swoim charakterem przypominają pozamiejskie szosy. Można zatem poszaleć. Otóż nie można, o czym świadczą pojawiające się przy szosoulicach krzyże i znicze, upamiętniające tych, którzy właśnie zanadto oddali się szaleństwom.

Do stwarzających złudne poczucie bezpieczeństwa dróg należy również popularna zakopianka między Krakowem a Myślenicami. Niezła nawierzchnia, dwie prowadzące w przeciwnych kierunkach jezdnie, oddzielone pasem zieleni lub barierami... Wielu kierowcom, zwłaszcza rzadko jeżdżącym tędy mieszkańcom odleglejszych rejonów kraju, wydaje się, że znaleźli się na drodze szybkiego ruchu; tym bardziej, gdy mają za sobą długie godziny spędzone w korkach w podróży ze stolicy Tatr.

Takie przeświadczenie może przynieść tragiczne skutki, bowiem zakopianka na wspomnianym odcinku nie jest bynajmniej ekspresówką. Obfituje w przejścia dla pieszych i kolizyjne skrzyżowania. W liczne zakręty i pagórki, ograniczające widoczność. Nie jest niczym nadzwyczajnym widok pieszych beztrosko maszerujących asfaltowym poboczem lub usiłujących przebiec przez jezdnię w miejscu, które uznają za stosowne. O tym, jak jest tu niebezpiecznie, można przekonać się, próbując włączyć się do ruchu z którejś z bocznych dróg lub przejechać na drugą stronę dwupasmówki w poprzek potoku pędzących pojazdów.

Wtedy też zrozumiemy sens ograniczania prędkości na głównej drodze, ustawiania fotoradarów, dyscyplinujących mistrzów kierownicy (wspomniany fragment zakopianki to prawdopodobnie jedna z najgęściej nasyconych tymi urządzeniami tras w kraju) i częstej tu obecności patroli policyjnych z tradycyjnymi "suszarkami" - tylko w ten sposób można dać szansę przeżycia kierowcom, którzy wskutek ukształtowania terenu mają duże problemy z dostrzeżeniem na czas nadjeżdżających główną drogą aut.

A wracając do poprawy bezpieczeństwa na drogach... Warto zauważyć, że nie tylko my notujemy osiągnięcia w tym zakresie. W ubiegłym roku w położonej na zachodnich krańcach Europy Portugalii w wypadkach drogowych zginęło 580 osób, a 2033 odniosło poważne obrażenia. Oznacza to, że w porównaniu z 2011 r. liczba ofiar zmniejszyła się o około 16 proc., do poziomu z lat 1950. Wtedy jednak po drogach Portugalii jeździło ok. 150 tys. samochodów - obecnie jest ich ponad 6 mln!

Co ciekawe, według tamtejszych mediów powodem wzrostu bezpieczeństwa na portugalskich drogach nie jest rozwój infrastruktury (od dawna już rozwiniętej), instalowanie nowych fotoradarów (przydrożne mierniki prędkości spotyka się tu bardzo rzadko) czy zmiana zwyczajów miejscowych kierowców, lecz... kryzys gospodarczy. Drożeje paliwo, rośnie bezrobocie, Portugalczycy muszą bardziej oszczędzać, mniej jeżdżą samochodami, a zatem maleje również prawdopodobieństwo wypadku. Czy i u nas przypadkiem nie jest to najważniejszy powód sukcesów w walce o poprawę bezpieczeństwa na drogach?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy