Która metoda poskramiania piratów drogowych jest najskuteczniejsza?

Jak dowiedzieli się z ust przedstawicieli polskich władz pilni obserwatorzy szczytu klimatycznego w Katowicach, jesteśmy liderami w dziedzinie elektromobilności, przodujemy również w obniżaniu emisji CO2 i w walce ze smogiem. Na tym jednak nie koniec, bowiem wkrótce dołączymy do europejskiej czołówki pod względem nasycenia dróg fotoradarami.

Ich liczba do końca 2020 roku wzrośnie o kilkaset sztuk. Wszystko dzięki prężnym działaniom Inspekcji Transportu Drogowego oraz hojności Brukseli, która  sypnęła na ten cel groszem. Konkretnie chodzi o 161 mln zł z programu o dźwięcznej i wdzięcznej nazwie "Zwiększenie skuteczności i efektywności systemu automatycznego nadzoru nad ruchem drogowym". Przy okazji tej radosnej wiadomości wraca dyskusja o skuteczności fotoradarów w aspekcie poprawy bezpieczeństwa ruchu drogowego.

Zderzają się tu dwa kierunki myślenia. Według optymistów fotoradary spełniają swoją funkcję, ponieważ skłaniają do spokojniejszej jazdy w szczególnie niebezpiecznych miejscach, czyli tam, gdzie się je umieszcza. Pesymiści zwracają uwagę, że większość kierowców przed fotoradarem rzeczywiście zwalnia, ale zaraz za nim ostro daje po gazie. Na dłuższy czas ich zapędy poskromić mogą tylko mandaty, tymczasem trzeba być skończoną gapą, by dać się przyłapać przez fotoradar w polskim wydaniu. Dlatego należy natychmiast zlikwidować tablice ostrzegające przed jego obecnością, a w dalszej perspektywie urządzenia stacjonarne  w widocznych z daleka żółtych skrzynkach zastąpić mobilnymi miernikami prędkości, zamaskowanymi, ukrytymi w dziuplach, kubłach na śmieci itp. W niejednej straży miejskiej uchowali się zapewne specjaliści, którzy doskonale wiedzą, jak to robić.

Reklama

Jeżeli nie fotoradary, to co? Może patrole w nieoznakowanych radiowozach? Wielu kierowców ma nawyk czujnego zerkania w lusterko i sprawdzania, czy nie siedzi im na ogonie jakaś podejrzana Skoda Superb czy Ford Mondeo. Ostatnio zidentyfikować zagrożenie jest jakby trochę trudniej, bo policja poszerzyła gamę modelową swoich samochodów. Komenda stołeczna utworzyła specjalną grupę SPEED, która korzysta z pojazdów marki BMW i superszybkiej Kii Stinger GT. SPEED działa krótko, ale już zdążył odłowić około 1000 piratów drogowych, z których ponad 200 straciło na trzy miesiące prawo jazdy za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym o więcej niż 50 km/godz. Ponad 600 ukarano mandatami, w 11 przypadkach skierowano wnioski o ukaranie sprawców wykroczeń do sądu. Zatrzymano także ok. 40 dowodów rejestracyjnych.

Sukces niewątpliwy, ale ta metoda poskramiania nadmiernych temperamentów użytkowników dróg jest kosztowna. Kilka beemek zostało już rozbitych (w całej policji, niekoniecznie we wspomnianej specgrupie). Poza tym w grę wchodzi tu czynnik ludzki, czyli określona podatność na różnego rodzaju pokusy oraz skłonność do zapadania na tajemnicze choroby (patrz epidemia, która niedawno na kilka tygodni mocno przetrzebiła szeregi mundurowych). Często kwestionuje się również precyzję pomiarów, dokonywanych przez pokładowe wideorejestratory.

Jeszcze większe zastrzeżenia budzą ręczne mierniki prędkości. Może dlatego na drogach spotyka się dużo mniej niż kiedyś funkcjonariuszy z "suszarkami". A jeżeli już, to zazwyczaj oporządzają już oni jakiegoś nieszczęśnika (zadziwiająco często są to kierowcy leciwych matizów czy cinquecento) lub są zajęci pisaniem. Tworzą notatki z dotychczasowego przebiegu służby? Piszą skargi na przełożonych? A może podania o przeniesienie do cywila? Tego nie wiemy. W każdym razie, kto pisze, nie łapie.

Czynnik ludzki nie występuje w przypadku odcinkowego pomiaru prędkości. To stosunkowo nowa, skuteczna broń w walce z piratami drogowymi. Owszem, też można ją oszukać - dwa kilometry pędzić 150 km/godz., a na trzecim zwolnić do 50 lub wręcz przycupnąć parę chwil na poboczu, ale powiedzmy szczerze: kto potrafi zdobyć się na taką taktykę?

Jest jeszcze jedna metoda uspokajania ruchu. Instalowanie progów spowalniających, budowanie mini rond, ustawianie różnego rodzaju szykan,  utrudniających przejazd samochodom, zamalowywanie znacznych połaci jezdni białymi pasami i zwężanie przez to do jednego pasa... Sprawdza się to jakoś w miastach, na trasach pozamiejskich tylko irytuje i zamiast tłumić - wzmaga agresję kierowców.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy