Czy dla prestiżu warto przepłacać? Sprawdzam Mercedesa EQE 500 4MATIC
Mercedes konsekwentnie rozszerza swoją gamę elektryków i po pojawieniu się flagowego EQS-a przyszedł czas na model EQE, czyli elektrycznego odpowiednika klasy E. Na pierwszy rzut oka, wygląda on jak nieznacznie zmniejszona wersja większego brata, co każe zadać pytanie, czy jest równie dobry co on oraz czy nie stanowi dla niego równie dobrej, ale tańszej alternatywy.
Tworząc elektryczną submarkę EQ, Mercedes chciał nadać jej modelom własnego charakteru i zaprojektować je zupełnie inaczej niż spalinowe odpowiedniki. Dlatego EQS, chociaż pełni rolę flagowej limuzyny, ma stosunkowo krótką maskę, a linia dachu to bardzo długi i łagodny łuk, pociągnięty niemal do samego końca samochodu, który tak na marginesie jest liftbackiem. Patrząc na linię nadwozia EQE, można naprawdę się pomylić - dopiero stawiając oba auta obok siebie daje się zauważyć różnicę w długości, która wynosi 27 cm. Mimo to, EQE mierząc 4946 mm nadal jest bardzo dużym samochodem.
Co ciekawe, wbrew pozorom nie jest on liftbackiem i jego bagażnik kryje się za niewielką klapą. Moim zdaniem decyzja trochę niezrozumiała, ponieważ samochód i tak nie ma typowego trójbryłowego nadwozia, więc trudno tu mówić o chęci zachowania klasycznych rozwiązań typowych dla limuzyny. Ponadto jeśli już, to EQS powinien być sedanem jako model flagowy, a skoro to w nim właśnie postawiono na bardziej praktyczne rozwiązanie, w EQE pasowałoby ono tym bardziej. Na szczęście, sam otwór załadunkowy okazuje się całkiem duży, ale sam kufer ma rozczarowujące, jak na tak duży samochód, 430 l.
O ile nadwozie EQS i EQE różnią (poza wielkością) stylistyczne detale, o tyle deska rozdzielcza została przeniesiona bez zmian. Wirtualne wskaźniki oraz centralny ekran są zresztą takie same jak w większości nowych Mercedesów, ale identyczna jak w EQS-ie jest też cała reszta. Można więc liczyć na wysokiej jakości materiały i ciekawe opcje wykończeniowe, jak duży panel pokryty gwiazdkami, które są częścią oświetlenia nastrojowego (konfiguracja właściwie identyczna z testowanym przeze mnie jakiś czas temu EQS 450+). Taka sama jest też lewitująca konsola środkowa, obita skórą ale mimo to twarda w dotyku. Do EQE można także zamówić Hyperscreen, czyli połączenie pod wspólną taflą szkła ekranu wskaźników, centralnego oraz tego przed pasażerem, dając wrażenie jednego wyświetlacza zajmującego całą deskę rozdzielczą.
Nieznacznie inne są za to fotele, ale nadal okazują się bardzo wygodne i nieźle trzymają na zakrętach. Największa różnica to fakt, że do zagłówków nie przymocowano poduszek jak w EQS-ie. Ilość miejsca z tyłu jest naprawdę niezła, co jest zasługą naprawdę dużego rozstawu osi wynoszącego 312 cm (tylko o 9 cm mniej niż ma EQS). Auto ma też płaską podłogę, więc można rozważyć posadzenie tu trzech osób.
Do testu otrzymałem odmianę EQE 500 4MATIC, czyli napędzaną dwoma silnikami o łącznej mocy 408 KM. Samochód rozpędza się do 100 km/h w 4,7 s, co czyni testowaną wersję najszybszą bez znaczka AMG. Typowe dla elektryków reakcje na gaz i przeciążenia robią ogromne wrażenie, ale brakuje emocji charakterystycznych dla aut spalinowych. Na szczęście, Mercedes przygotował kilka "ścieżek dźwiękowych", które mogą towarzyszyć przyspieszaniu, budzących skojarzenia ze statkami kosmicznymi.
Niewątpliwą zaletą EQE jest bardzo duży zasięg, który według producenta wynosi nawet 612 km. Mi podczas testu samochód pokazał maksymalnie 530 km i tyle mniej więcej był w stanie faktycznie przejechać, choć wymagało to bardzo ostrożnego obchodzenia się z pedałem gazu i mądrego zarządzania rekuperacją. Duży plus, że można sterować nią łopatkami za kierownicą, a jeszcze większy za to, że może ona w większości przypadków zastępować hamulec, ale można także całkowicie ją wyłączyć, swobodnie tocząc się nie zużywając energii. Jeśli chodzi o ładowanie, to auto przyjmuje prąd o mocy 170 kW, a naładowanie baterii od 10 do 80 procent trwa 32 minuty.
Jak na Mercedesa przystało, EQE zapewnia wysoki komfort jazdy, który jest zasługą pneumatycznego zawieszenia (dopłata 10 tys. zł). Osoby lubiące dynamiczną jazdę powinny być też zadowolone z prowadzenia. Jak to elektryk, EQE jest ciężki (niemal 2,5 t), ale za masę w dużej mierze odpowiada bateria, która umieszczona jest w podłodze, więc obniża znacząco środek ciężkości dając wrażenie, że samochód klei się do asfaltu. Świetnie sprawdza się też skrętna tylna oś wychylająca tylne koła o 4,5 stopnia, dzięki której samochód jest zaskakująco zwinny w ciasnych zakrętach, a przy tym bardzo łatwo manewruje się nim na zatłoczonych parkingach. Otrzymamy ją bez dopłaty, ale warto rozważyć jej wersję, gdzie koła skręcają się o 10 stopni (7483 zł), dzięki której ma się wrażenie, że samochód dosłownie zawraca w miejscu.
Mercedes EQE do złudzenia przypomina większego EQSa i to nie tylko z wyglądu, ale także podczas jazdy. Nie zdziwię się więc, jeśli wiele osób szukających luksusowego elektryka zdecyduje się na EQE jako na samochód całkowicie odpowiadający ich potrzebom. Na korzyść EQSa przemawiają jednak nieco większa ilość miejsca z tyłu, bardziej praktyczny bagażnik o znacznie większej pojemności (620 l) i dodatki takie jak poduszki na zagłówkach podkreślające, że wybraliśmy flagowy model.
EQE ma obecnie kilku konkurentów na rynku, chociaż każdy z nich znacząco się różni. Debiutujące właśnie na rynku BMW i5 to elektryczna wersja serii 5, a więc mamy do czynienia z klasycznym sedanem. Z kolei dobrze już znane Audi e-tron GT to sportowy sedan z mocno opadającą linią dachu i bazujący na Porsche Taycanie, więc to auto o zupełnie innym charakterze. Ponadto obaj konkurenci mają tylko dwie wersje silnikowe, podczas gdy EQE ma ich siedem.
Ceny elektrycznego Mercedesa zaczynają się od 335 300 zł za wersję EQE 300 o mocy 245 KM. Testowana EQE 500 4MATIC to już wydatek 402 700 zł, zaś testowany egzemplarz kosztował 548 tys. zł.