Rajd Dakar. Hołowczyc: jedno stałe marzenie - podium

W rozpoczynającym się 4 stycznia w Buenos Aires 37. Rajdzie Dakar po raz dziesiąty wystartuje 52-letni Krzysztof Hołowczyc, który dwukrotnie zajmował piąte miejsca (w 2009 i 2011 roku). Jak zaznaczył, od lat ma jedno stałe marzenie - stanąć na podium tej imprezy.

- Święta Bożego Narodzenia spędził pan zapewne w rodzinnym gronie w Olsztynie  

-  Krzysztof Hołowczyc: Udało się, z czego bardzo się cieszę. Ba, dostałem nawet jeszcze zgodę na przedłużenie tego wspaniałego okresu o dwa dni. Odlatuję 29 grudnia i tym samym po raz kolejny Nowego Roku z rodziną nie przywitam. Tak już bywa od 2004 roku, kiedy to zadebiutowałem w Rajdzie Dakar. Wówczas startowaliśmy z Barcelony 31 grudnia.   

- Jak wspomina pan ten pierwszy raz?  

Reklama

- K.H.: Zająłem 60. miejsce. Na mecie powiedziałem sobie: nigdy więcej. Nie dam się poniewierać po afrykańskich bezdrożach. To nie dla mnie taka +zabawa+, dla człowieka, który jakieś tam sukcesy w +normalnych+ rajdach odniósł. Ale Czas leczy rany i zmienia podejście, nawet do tego, czego się początkowo nie chce. Efekt jest taki, że zakochałem się po uszy w rajdach terenowych.   

- I dotrwał pan do jubileuszu...   

- K.H.: Czas w miejscu nie stoi. Pomijając rok 2008, kiedy Dakar został odwołany z powody zagrożenia atakami terrorystycznymi na terenie Mauretanii, lecę na start do Buenos Aires po raz dziesiąty. W 2009 roku również zaczynaliśmy w stolicy Argentyny i była to udana dla mnie impreza, gdyż uplasowałem się na piątej pozycji. Powtórzyłem ją dwa lata później, a w styczniu tego roku zająłem szóstą pozycję.   

- Cel na najbliższe zawody?   

- K.H.: Niezmienny od lat. Mam jedno stałe marzenie - stanąć na podium. Środkowe miejsce byłoby najlepsze, ale nie pogardzę i tym z prawej, i tym z lewej strony. W rajdzie, tak jak w życiu, ważne jest też szczęście. Chciałbym, aby mi towarzyszyło na całej trasie, żebym nie miał żadnych przygód.    -  Lubi pan latać helikopterem?   

- K.H.: Owszem, ale nie do szpitala. Tak się bowiem zakończył dla mnie Dakar w 2013 roku. Na trzecim etapie, przy sporej prędkości, spadłem z prawie trzymetrowego uskoku. Pilot, Portugalczyk Felipe Palmeiro, nie doznał żadnych obrażeń, a ja miałem uraz kręgosłupa i połamane żebra. Była długa rehabilitacja i dziś mogę powiedzieć, że jestem w pełni sprawny.   

- Ale Palmeiro, nie jest już pana pilotem   

- K.H.: Nie jest, jednak nie z powodu wypadku. Na to kto zasiada po mojej prawej stronie, nie do końca mam wpływ. Jestem członkiem niemieckiego zespołu X-raid i jego kierownictwo podejmuje decyzje w sprawie obsady na poszczególne imprezy. Na Rajdzie Dakar 2015 moim pilotem będzie 43-letni Francuz Xavier Panseri, który od 2008 roku mieszka na stałe w naszym kraju. W latach 2007, 2008 i 2009 zdobył z Bryanem Bouffierem mistrzostwo Polski.    - Jak pan ocenia swoje przygotowanie do rozpoczynającej się 4 stycznia rywalizacji?   

- K.H.: Nie mam powodów, by narzekać. Wiele czasu poświęciłem na zbudowanie dobrej kondycji. Codziennie intensywnie ćwiczyłem. W harmonogramie treningowym miałem biegi, siłownię, narty i skutery wodne, jazdę na motocyklu crossowym i oczywiście rajdówką. Równie ważne jest przygotowanie mentalne, które sprawia, że rośnie siła i odporność psychiczna, pojawia się głód zwycięstwa.   

- W ostatnich latach przygotowania do Rajdu Dakar kończył pan na Wyspach Kanaryjskich.   

- K.H.: I tak samo było teraz. Na Fuerteventurze, w miłym otoczeniu i ciepłym klimacie, odnajdywałem wewnętrzny spokój i wyciszenie. Wcześniej, w listopadzie, byłem z zespołem X-raid na Teneryfie. Uczestniczyłem w ciekawym programie teambuildingu. Wchodziliśmy na szczyty, pokonywaliśmy przełęcze, jeździliśmy na górskich rowerach, a nawet wspólnie gotowaliśmy, uczyliśmy się tańca nowoczesnego. Przerabialiśmy także schematy działań w razie kryzysowych sytuacji. Spędziliśmy ze sobą sporo czasu, dzięki czemu mogliśmy się lepiej poznać.       

- Co takiego wyjątkowego jest w Rajdzie Dakar, co wyróżnia go od innych?   

- K.H.: Przede wszystkim ekstremalne warunki i człowieczeństwo, ujmując temat jednym słowem. Czołówka kierowców walczy o zwycięstwo, różnice między nimi są sekundowe, ale wiem, że jak rozłożę ręce, to rywal się zatrzyma i zapyta, co mi jest potrzebne. Rywalizacja nie przesłania ducha fair play. Często ta pomoc ratuje komuś życie. Po tych zawodach, mimo zmęczenia dwutygodniowymi zmaganiami, jestem silniejszy, wracam do kraju lepszy.  

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy