Polskie drogi

Niewiarygodne. Piesi w Polsce są coraz bezpieczniejsi!

​W niedzielę w Warszawie kierowca BMW potrącił śmiertelnie pieszego oraz ranił jego dziecko. Przy tej okazji powróciła dyskusja o bezpieczeństwie pieszych. Czy polskie drogi naprawdę są dla nich tak groźne, jak chcą to widzieć różnej maści aktywiści, a "kierowcy wiozą śmierć"?

Na początek spójrzmy na liczby, bo z nimi z zasady ciężko się dyskutuje.

20 lat temu, w 1999 roku na polskich drogach śmierć poniosło 6730 osób, a kolejne niemal 70 tysięcy odniosło obrażenia. Doszło wówczas do przeszło 55 tysięcy wypadków.

10 lat temu, a więc w 2009 roku, doszło do nieco ponad 44 tysięcy wypadków, w których zginęło niespełna 4600 osób, a 56 tys. odniosło obrażenia.

Zeszły rok zamknął się liczbą 31 674 wypadków, w których zginęły 2862 osoby, a 37 359 zostało rannych.

W ciągu dwudziestu lat liczba wypadków i ich ofiar spadła więc mniej więcej o połowę. W tym samym czasie liczba pojazdów poruszających się po polskich drogach znacznie wzrosła - z 14 mln w 2000 roku do niemal 30 mln w roku ubiegłym. Oczywiście dane te są zafałszowane przez samochody, które fizycznie nie istnieją, a nigdy nie zostały wyrejestrowane, jednak fakt, że ruch drogowy rośnie, pozostaje chyba poza dyskusją, dla każdego, kto czasem siada za kierownicę lub spogląda za okno autobusu.

W 1999 roku doszło do 20 626 wypadków z udziałem pieszych. Zginęło w nich 2446 osób, a 19 5217 osób odniosło obrażenia. Co ciekawe, aż w 11 440 przypadków (ponad połowie!) policja stwierdziła, że sprawą wypadku byli sami piesi. W wypadkach przez nich spowodowanych zginęło 1465 osób, a kolejne 10 385 zostało rannych.

Reklama

W zeszłym roku doszło do 7242 potrąceń pieszych. W wypadkach tego typu zginęły 792 osoby, a 6800 zostało rannych. 2119 wypadków policjanci zakwalifikowali jako powstałe z winy pieszych. Zginęło w nich 348 osób, a rannych zostało 1814 osób.

Jak łatwo zauważyć, liczba wypadków z udziałem pieszych spadła bardziej niż liczba wypadków ogółem. O ile bowiem przez te 20 lat liczba wypadków spadła o połowę, to liczba potrąceń zmniejszyła się niemal o 2/3! Proporcjonalnie spadła również liczba w nich zabitych i rannych.

Jednocześnie da się zauważyć znaczną zmianę podejścia służb do określania sprawcy. O ile w roku 1999 przeszło połowę wypadków spowodowali piesi, o tyle w zeszłym roku już tylko 30 proc.

Czy więc piesi stali się w ciągu tych 20 lat tak odpowiedzialnymi użytkownikami dróg, skoro zamiast 11 tys, powodują 2 tys. wypadków? Wniosek taki może być nieuprawniony. Sytuacja dziś jest taka, że kierowca, by udowodnić swoją niewinność, musi dysponować zapisem z kamery pokładowej. A i tak wina nie zostanie mu przepisana pod warunkiem, że nie przekroczył dopuszczalnej prędkości.

Warto przypomnieć o wyroku sądu, który stwierdził, że przebiegający na czerwonym świetle pijany pieszy jest ofiarą, a nie sprawcą wypadku. Uzasadnienie? Kierowca... przekroczył obowiązujące 50 km/h o 13 km/h i nie ma znaczenia, że był trzeźwy i miał zielone światło...

Z tych wszystkich liczb płynie jeden wniosek. Polskie drogi są coraz bezpieczniejsze, szczególnie - tu niespodzianka - dla pieszych! I to pomimo rosnącego dynamicznie ruchu samochodowego i na przekór alarmistycznym hasłom głoszonym przez różnego rodzaju miejskich aktywistów.

Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Przede wszystkim znaczenie ma infrastruktura. Powstające w Polsce drogi ekspresowe i autostrady separują ruch pieszy od samochodowego. Powstają nowoczesne przejścia - z wyspami i oświetleniem. Rośnie świadomość kierowców (szczególnie w zakresie manewrów wyprzedzania na przejściach na drogach wielopasmowych), rośnie również świadomość pieszych.

Podejmowane są również pewne kroki prawne, przypomnijmy o istniejącym już od lat przepisie, który mówi, że pieszy poza terenem zabudowanym, w porze nocnej ma obowiązek mieć odblaski. Szkoda, że nie obowiązuje on również w miastach, bo to prawda znana każdemu kierowcy - nie da uniknąć zagrożenia, jeśli go nie widać.

Co ciekawe, odblaski na aktywistów działają jak płachta na byka. Szczególnie kuriozalne jest, że niektóry serwisy poświęcone bezpieczeństwu ruchu drogowego reagują agresją na policyjne kampanie promujące używanie odblasków...

Sytuacja na drogach jest więc coraz lepsza, ale cały czas trzeba zmagać się z groźnymi pomysłami, które mogą zmienić ten stan rzeczy. Przykładowo świeżo upieczona posłanka, wcześniej znana głównie z filmiku wyśmiewającego żołnierzy Armii Krajowej, postanowiła się podzielić swoim pomysłem na... nie ośmielimy się powiedzieć, że poprawę bezpieczeństwa. Otóż chciałaby "usunąć z kodeksu wykroczenie wtargnięcia na jezdnię".

Innymi słowy posłanka chciałaby, by piesi mogli w każdej chwili wchodzić wprost pod samochód, którego kierowca (kłania się fizyka na poziomie szkoły podstawowej) nie ma możliwości zatrzymania się w miejscu.

Obowiązujące dziś przepisy są dobre i gdyby wszyscy ich przestrzegali, to wypadków z udziałem pieszych by nie było. Przypomnijmy, że kierowca zbliżający się do przejścia dla pieszych ma zachować szczególną ostrożność i zwolnić, natomiast pieszy również ma zachować szczególną ostrożność oraz nie wolno mu wchodzić wprost pod nadjeżdżający samochód, również na przejściu dla pieszych. Wynika z tego, że pieszy nie ma pierwszeństwa przed przejściem, nabywa je natomiast, gdy już na przejście wejdzie, przy czym nie wolno mu tego robić wprost przed samochodem.

Wróćmy więc do niedawnej tragedii, jaka wydarzyła się w Warszawie. W jej kontekście rzecznik stołecznej policji nadkom. Sylwester Marczak powiedział : "Dziewiętnaście osób w tym roku zginęło pomimo wielkiej aktywności policjantów, można powiedzieć śmiało, wypowiedzianej wojny wobec piratów drogowych". Innymi słowy uważa on, że za każde takie zdarzenie wyłączną winę ponoszą kierowcy. Czyżby rzecznik policji nie znał policyjnych statystyk?

Z kolei podczas protestu, jaki odbył się dzień po tym tragicznym wypadku, pojawiły się postulaty, aby zwężać jezdnie do jednego pasa przed przejściami dla pieszych. W opinii organizatorki protestu konieczna jest oddolna inicjatywa, ponieważ "przywykliśmy do tego, że raz na dwa miesiące umiera pieszy". Dodała też, że "jeżeli będziemy nad tym przechodzić do porządku dziennego, to władze nie będą miały żadnego impulsu i nigdy od nas nie usłyszą, że my się na to nie zgadzamy". Rozumiemy więc, że obecnie władze uważają, że istnieje społeczna zgoda na to, aby ktoś od czasu do czasu zginął pod kołami samochodu? Ponownie odsyłamy do statystyk, według których w kwestii bezpieczeństwa pieszych na przestrzeni lat zmieniło się bardzo dużo.

Trudno nie reagować, kiedy pojawiają się apele, że "trzeba coś wreszcie zmienić", wygłaszane przez ignorantów, którym nawet przez myśl nie przejdzie, żeby sprawdzić, jak wiele już się zmieniło. Osób, które uważają, że poprawa bezpieczeństwa to coś, co można zrobić natychmiast, a nie długotrwały i wielowymiarowy proces. Trudno być też obojętnym słysząc opinie, że to kierowcy są wyłącznymi sprawcami wypadków. Podobnie jak stwierdzenia, że skoro są sytuacje, w których kierowca nie zdąży zareagować, to trzeba te sytuacje wyeliminować. Poprzez ograniczanie ilości pasów ruchu, zmniejszanie ograniczenia prędkości i tym podobne. To oczywiste, że samochód jadący 30 km/h zrobi mniejszą krzywdę pieszemu, niż gdyby jechał 50 km/h, ale idąc tym torem myślenia, doprowadzimy do paraliżu komunikacyjnego, szukając "bezpiecznej" prędkości, przy której pieszemu włos z głowy nie spadnie, nawet jeśli rzuci się wprost pod samochód.

"To kierowcy mają być uważni, a nie piesi" - pisze posłanka Jachira i nie możemy się z nią zgodzić. Kierowcy mają być uważni, a piesi - również, dokładnie tak samo, a nawet bardziej, bo to o ich bezpieczeństwo chodzi. Piesi również są uczestnikami ruchu drogowego - szczególnie podczas przechodzenia przez jezdnię. Tylko to pozwoli w dalszym ciągu ograniczać liczbę wypadków.

Co można zrobić, rozsądnego i realnego, aby wyraźnie poprawić bezpieczeństwo na przejściach? Można... zaapelować do pieszych. By nigdy nie ufali kierowcom i pamiętali, że nikt nie zadba o ich własne bezpieczeństwo tak, jak oni sami. Bo kierowca może być rozkojarzony, zamyślony, bo może popatrzeć w nawigację, być oślepionym przez słońce lub po prostu się zagapić... Może również po prostu znacznie przekroczyć prędkość lub skumulować kilka tych czynników.

Trzeba też zdawać sobie sprawę, szczególnie w sezonie jesienno-zimowym, gdy szybko zapada zmrok i często pada deszcz, że przechodzący na tle świateł samochodów jadących z przeciwka, ubrany na ciemno pieszy staje się wręcz niewidoczny.

Gdy dochodzi do wypadku, marnym pocieszeniem dla pieszego jest uznanie za winnego kierowcy. Nawet jeśli trafi on do więzienia, to przecież pieszy jest poszkodowanym, który ze zdrowotnymi skutkami potrącenia często zmaga się do końca życia... O ile przeżyje.

Wina kierowcy bmw, który w niedzielę śmiertelnie potrącił pieszego w Warszawie, jest bezsporna. Ominął stojący na drugim pasie samochód i wjechał na przejście, choć absolutnie nie wolno mu było tego zrobić. Trafi do więzienia, będzie żył z piętnem tego, że zabił człowieka. Ale 33-latkowi to życia nie przywróci. A gdyby pieszy spojrzał w lewo, upewniając się, że kierowca na drugim pasie go widzi i hamuje...?

Mirosław Domagała


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy