Wzięli dopłaty do aut elektrycznych. Teraz mają absurdalny problem

Właściciele samochodów elektrycznych, którzy skorzystali z państwowej dopłaty do ich zakupu, mają nietypowy problem. Po dwóch latach od otrzymania dopłaty, by nie stracić państwowego dofinansowania, musza przedstawić zaświadczenie ze stacji kontroli pojazdów potwierdzające przebieg auta. Problem w tym, że pierwszego badania technicznego dokonuje się dopiero po 3 latach od zakupu fabrycznie nowego samochodu...

Na absurd w przepisach dotyczących państwowych dopłat do samochodów elektrycznych zwraca uwagę redakcja serwisu "elektrowóz.pl". Jeden z jego czytelników skorzystał z dofinansowania w programie "Mój elektryk" współfinansowanego ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Teraz ma problem z udokumentowaniem wywiązania się z umowy.

Dziura w programie Mój Elektryk? Kierowcy muszą zrobić dodatkowy przegląd

Problem w tym, że zgodnie z polskimi przepisami pierwszego obowiązkowego badania technicznego fabrycznie nowego samochodu dokonuje się dopiero po 3 latach od daty pierwszej rejestracji. Jakby tego było mało, kolejne takie badanie dokonywane jest po kolejnych dwóch latach. Pierwsze z cyklicznych, corocznych badań, wykonywane jest więc dopiero po 5 lat eksploatacji.

Diagności nie chcą robić przeglądów? Przeganiają kierowcę z SKP

Reklama

Diagności zasłaniają się przepisami mówiącymi o pierwszym badaniu technicznym po trzech latach eksploatacji. Właściciel auta miał też szukać pomocy u policjantów, bo zgodnie z obowiązującymi przepisami przegląd wpisywany jest do Centralnej Ewidencji Pojazdów przy każdej kontroli drogowej.

Problem w tym, że taka kontrola musi mieć określony powód. Mówiąc wprost - policjant dokona wpisu o stanie drogomierza jeśli przyłapie kierowcę na konkretnym wykroczeniu... Teoretycznie nie zawsze skończyć się to musi mandatem (istnieje przecież jeszcze pouczenie), ale jak wynika z materiału elektrowozu - policjanci nie byli w stanie pomóc właścicielowi elektrycznej Kii Niro

Kombinuj albo stracisz dofinansowanie. Diagności nie znają przepisów?

Szybko okazało się, że przypadek elektrycznej Kii nie jest odosobniony. Właściciele elektrycznych aut, którzy skorzystali z państwowych dopłat w ramach programu "Mój Elektryk", radzą sobie z wymogami NFOŚiGW na różne sposoby. Jedni sugerują rozmowę z napotkanym patrolem drogówki i przekonują, że dowodem na pokonanie deklarowanego przebiegu nie musi być fizyczne zaświadczenie, ale sam wpis do Centralnej Ewidencji Pojazdów (np. wydruk z serwisu historiapojazdu.org).

Inny polecają wizytę w SKP i przeprowadzenie badania technicznego "na żądanie właściciela pojazdu", skarżąc się np. na skuteczność hamulców czy geometrię zawieszenia... Taka kontrola, nawet jeśli diagnosta nie znajdzie żadnych uchybień w stanie technicznym, również powinna zakończyć się uzyskaniem uprawnionego wpisu do CEP i zaświadczenia z SKP.

Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy brak chęci pomocy ze strony policji i diagnostów wynika z błędnych wymogów NFOŚiGW, czy raczej nieznajomości obowiązujących przepisów wśród samych diagnostów. Widać jednak, że na obecnym etapie rozwoju elektromobilności, posiadanie w Polsce samochodu elektrycznego wymaga od właściciela nie tylko odpowiedniego zaplecza finnsowo-infrastrukturalnego, ale też dużej dozy pomysłowości, uporu i samozaparcia do przezwyciężania problemów zupełnie obcych kierowcom aut spalinowych. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ładowanie samochodu | "Mój elektryk"
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy