Hołek opowiada o Cyprze!
Jak już informowaliśmy awaria skrzyni biegów na dziewiątym odcinku specjalnym wyeliminowała Krzysztofa Hołowczyca z dalszej walki podczas Rajdu Cypru, dziesiątej eliminacji mistrzostw świata. Oto rozmowa z Hołkiem na temat jego startu na Cyprze.
- Jak planowaliście rozegrać Rajd Cypru?
- Zakładaliśmy, że od pierwszego odcinka specjalnego pojedziemy szybko, ale bez zbędnego ryzyka...
- Jednak już na 1 OS dachowałeś...
- Niestety tak było i to zaledwie 100 metrów przed lotną metą. Prawdziwy pech.
- Jak do tego doszło?
- Trasa tego odcinka bardzo mi odpowiadała. Jechaliśmy szybko, ale bezpiecznie. W pewnym momencie, jakieś 100 metrów przed metą lotną, podczas głębokiego cięcia do wewnątrz, samochód nagle podbiło o skarpę. Było szybko, nic więc dziwnego, że szybowaliśmy długo, a potem kilkakrotnie dachowaliśmy. W ten oto sposób prawie znaleźliśmy się na mecie lotnej. Na szczęście silnik Subaru, gdy tylko auto stanęło na koła, odpalił, więc pojechaliśmy dalej...
- Mieliście dużo szczęścia.
- To prawda. Mogę nawet powiedzieć, że mieliśmy szczęście w nieszczęściu. Wystarczyło, aby Impreza wykonała jeszcze jeden lub dwa obroty, a spadlibyśmy na dno 100 metrowego urwiska.
- Mimo tej przygody uzyskaliście niezły czas.
- Na pierwszym oesie udało nam się wykręcić osiemnasty czas. Postanowiliśmy więc walczyć dalej.
- Co wam najbardziej przeszkadzało?
- Brak bocznych szyb w Subaru i kurz. Były takie chwile, że praktycznie nic nie widziałem, a jechałem, słuchając tylko wskazówek Jean-Marca. Jakby tego było mało, to w samochodzie zaczęło być potwornie zimno, bo wjechaliśmy w góry.
- To jednak nie koniec twoich i Jean-Marca przygód?
- Zgadza się. Na 3 OS, przy wrzuconej szóstce i 180 km/godz. zaczęło nas ściągać w kierunku głębokiej przepaści. Nie chciałbym cytować słów jakie wyrzucał z siebie Jean-Marc, bo gwarantuję, że nie nadają się do publikacji. Była to jedna z najniebezpieczniejszych przygód w mojej karierze sportowej.
- Kiedy udało się naprawić samochód?
- Dopiero na pierwszej strefie serwisowej, tj. po 4 OS, mechanicy mogli zabrać się ostro do roboty. Wymienili wszystko, co tylko było można, a przede wszystkim założyli nam boczne szyby. Wreszcie mogliśmy walczyć w miarę komfortowych warunkach.
- Niestety szczęście nie trwało długo...
- To prawda. Na 7 OS doleciały do moich uszu pierwsze niepokojące odgłosy. Początkowo myślałem, że coś dzieje się z silnikiem, jednak szybko okazało się, że pochodzą one ze skrzyni biegów. Niestety strefa serwisowa była dopiero po 9 oesie, więc nie mogliśmy nic zrobić. Jechaliśmy bardzo zachowawaczo, aby tylko dotrzeć do mety tego odcinka. Gdy już nam się wydawało, że po raz kolejny tego dnia uśmiechnie się do nas szczęście skrzynia się... rozsypała. Byliśmy zaledwie 3 kilometry od mety. Tak niewiele brakowało... Dopiero po chwili wyszliśmy z samochodu.
- Pierwszy start z nowym zespołem i od razu awaria. Czy nie jesteś rozczarowany współpracą z Procarem?
- Nie. W każdym zespole mogło dojść do takiej awarii. To bardzo ciężki rajd.
- Jak więc oceniasz Procar?
- Uważam, że jest to świetny zespół. W dodatku panuje w nim doskonała atmosfera. Może nie są aż tak męcząco perfekcyjni, jak mechanicy z Prodrive, ale za to wkładają wiele serca w to co robią.
- Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?
- Chciałbym wspólnie z Procarem wystartować w Rajdzie San Remo i Wielkiej Brytanii.