Dakar 2014. Sonik zmierza po historyczny wynik

- Miałem przejechać ten odcinek bez afer i to się udało. Oczywiście zawsze na mecie pojawiają się przed oczami miejsca, gdzie można było jechać szybciej.

W tym przypadku jednak nic by to nie zmieniło, a jedynie powiększyło ryzyko, że coś popsuję - powiedział Rafał Sonik, który na mecie 12. etapu Rajdu Dakar pojawił się z czwartym czasem i w klasyfikacji generalnej quadów pozostał wiceliderem.

Kapitan Poland National Team nie krył zadowolenia po przedostatnim oesie tegorocznego Dakaru, podczas którego zawodnicy jeszcze raz musieli zmierzyć się z wysokimi wydmami w okolicach Copiapo. - Śmiałem się do siebie w duchu, ponieważ po raz pierwszy nie musiałem jechać przez Atakamę na kapciu. Do tej pory zawsze, w większym lub mniejszym wymiarze byłem zmuszony przedzierać się przed te piaski z przebitą oponą. Można więc powiedzieć, że jak na standardy tego fragmentu trasy, jazda była komfortowa. Dla mnie najważniejsze jest to, że wreszcie nie musiałem się stresować - podkreślał quadowiec.

Zgodnie z założeniami Sonik jechał w piątek tak, by zminimalizować ryzyko uszkodzenia lub nadwyrężenia quada. Wynik etapowy nie miał żadnego wpływu na klasyfikację generalną, więc forsowanie tempa byłoby zupełnie nieuzasadnione. - W tej chwili każdy szanuje swój wynik i miejsce. Nikt się nie będzie wygłupiał. Tylko ci, którzy nie mają dobrych miejsc w klasyfikacji generalnej bardzo chcą zrobić dobry wynik etapowy i to widać na pierwszy rzut oka - zauważył krakowianin.

Na dzień przed decydującym etapem i oczekiwanym przez wszystkich finiszem Rajdu Dakar, na biwaku w La Serenie było wyjątkowo cicho i spokojnie - Wszyscy są już zmęczeni dwutygodniowym ściganiem i mają dość. Dlatego nie ma już miejsca na nerwowość - tłumaczył "SuperSonik".

Reklama

Od pełni szczęścia i historycznego, dakarowego srebra Rafała Sonika dzieli już tylko 157 km odcinka specjalnego i 378 km dojazdówki, na której końcu znajduje się rampa w Valparaiso. -

Przypomniałem sobie, że ostatnim razem, kiedy jechałem tą trasą, miałem z tyłu wibrujące opony. Nawigacja straszliwie się trzęsła i obawiałem się, że może się całkiem urwać. Nie mogłem też jechać normalnym tempem żadnych szybkich fragmentów trasy. Tam gdzie inni rozwijali maksymalne prędkości, ja zwalniałem. Dołożymy więc starań, żeby tym razem nie było żadnych wibracji, ani innych problemów i żebym mógł jechać z taką prędkością, na jaką tylko mnie stać - zakończył.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy