Tego dnia lepiej nie jechać na przegląd. Protest na stacjach diagnostycznych
Ważna informacja dla kierowców ze stolicy. 26 kwietnia wiele lokalnych Stacji Kontroli Pojazdów nie będzie wykonywać badań technicznych. To efekt skoordynowanej akcji protestacyjnej przedstawicieli SKP.
Jeżeli kończy ci się przegląd i mieszkasz w Warszawie, 26 kwietnia lepiej omijaj stacje kontroli pojazdów. Na ten dzień Polska Izba Stacji Kontroli Pojazdów i Związek Dealerów Samochodów zaplanowały akcję protestacyjną na warszawskich SKP. Diagności nie będą wówczas wykonywać badań technicznych pojazdów, by zwrócić uwagę zmotoryzowanych ma problemy branży.
Jak tłumaczy w rozmowie z Interią Marcin Barankiewicz - Prezes Zarządu Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdów - protest przybrał na sile, ponieważ dotychczasowe apele branży - w tym dwie demonstracje uliczne - nie przyniosły żadnego rezultatu.
Stacje w Warszawie postanowiły, że 26 kwietnia nie będą wykonywać badań technicznych - będą za to informować kierowców dlaczego tak się dzieje. W dniach poprzedzających protest, czyli 24 i 25 kwietnia (poniedziałek i wtorek) badania techniczne wykonywane będą w "trybie awaryjnym". Oznacza to, że dane o kontrolach nie będą wówczas trafiać do Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców. Te trafić mają do CEPiKu właśnie w środę - 26 kwietnia o godz. 12.00. W tym czasie instytucje (i petenci) korzystający z państwowej bazy mogą się więc spodziewać dodatkowych utrudnień.
Środowisko związane ze stacjami kontroli pojazdów od dłuższego czasu apeluje o waloryzację opłat za badania techniczne - ich ceny nie zmieniły się bowiem od 19 lat i - tu cytat za PISKP - "już dawno odstają od aktualnych realiów gospodarczych".
Za przykład posłużyć może minimalne wynagrodzenie za pracę, które na przestrzeni ostatnich 19 lat wzrosło o - uwaga - 424 proc. W 2004 roku minimalna pensja pozwalała opłacić 8 badań okresowych samochodu osobowego, a obecnie jest to już 35 badań.
PISKP przypomina, że w cenie badania samochodu osobowego, która wynosi 98 zł brutto, aż jedna trzecia to podatki - VAT i podatek dochodowy. Przedsiębiorcy zostaje ok. 64 zł, z czego pokryć musi wszystkie koszty związane z prowadzeniem działalności. W efekcie wiele stacji balansuje na progu rentowności.
Nie trzeba chyba tłumaczyć, że cierpi przy tym jakość samych badań. By przetrwać stacje muszą posiłkować się efektem skali i - mówiąc dyplomatycznie - zabiegać o klientów. Jeśli któraś z nich zaczyna mieć opinię zbyt "restrykcyjnej", kierowcy starszych pojazdów (przypominamy, że średni wiek auta w Polsce to ponad 15 lat), zaczynają ją omijać.
Rozpoczynając pracę diagnosta liczyć może na wynagrodzenie w wysokości około 3,5 tys. netto. W dużych miastach zarobki sięgają około 5 tys. zł "na rękę", ale mało kto pochwalić się może pensją dochodzącą do 6 tys. zł. Pracodawca nie jest w stanie zapłacić diagnostom większych pieniędzy, bo wówczas nie wystarczy mu pieniędzy na opłaty związane z bieżącą działalnością stacji - tłumaczą przedstawiciele SPK.
Warto przypomnieć, że w sierpniu ubiegłego roku, w odpowiedzi na jedną z poselskich interpelacji, minister Rafał Weber z Ministerstwa Infrastruktury pisał, że resort "nie planuje podwyższenia opłat za badania techniczne pojazdów".
Weber argumentował wówczas, że np. w 2021 roku Transportowy Dozór Techniczny wydał 125 poświadczeń dla przedsiębiorców otwierających nowe stacje kontroli pojazdów, co miało sugerować, że rzeczywista sytuacja przedsiębiorców prowadzących SKP jest lepsza niż przedstawiana przez branżę.
Takie postawienie sprawy nie oddaje jednak rzeczywistej sytuacji SKP. Wypada bowiem zdawać sobie sprawę, że inwestycji w nowe SKP dokonują dziś np. firmy transportowe dysponujące dużymi flotami, dla których budowa własnej stacji - w szerszej perspektywie - może być bardzo opłacalna (wynika to np. z braku przestojów floty). W większości takich przypadków sama SKP jest jedynie działalnością dodatkową, która - w ogólnym bilansie - może przynosić przedsiębiorcy straty.
***