Nieważne z jaką prędkością jedziesz. Ważne, jaką ci zmierzą...

Powiedzmy sobie wprost: prędkość, z jaką jedziesz, ma niewielkie znaczenie. Dużo ważniejsze jest kto i jak ci tę prędkość zmierzy. Posłuchajcie...

W przyjętym przez rząd programie, będącym uzupełnieniem Narodowego Programu Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, pojawił się zapis mówiący o "zniesieniu tolerancji pomiaru urządzeń automatycznego nadzoru nad zachowaniem w ruchu drogowym". Jak to w Polsce - ledwo zapis ten ujrzał światło dzienne, a już został zdementowany przez Pawła Olszewskiego, który jest teraz (warto to zacytować w całości) "pełnomocnikiem rządu ds. regulacji i harmonizacji obszaru bezpieczeństwa transportu i ruchu drogowego". "Jeszcze raz: nie będzie zmian ws. zniesienia tolerancji pomiaru fotoradarów" - mówi Olszewski.

Reklama

Przy okazji: dlaczego właśnie on ma "harmonizować obszar"? Nie mam pojęcia, bo w karierze posła Olszewskiego próżno szukać jakichkolwiek związków z tą problematyką lub choćby śladów zainteresowania nią. Przepraszam, na stronie pana posła przed objęciem przez niego tej funkcji widniał jeden wpis dotyczący ruchu drogowego na... 30 dotyczących innych zagadnień. Poseł, członek komisji śledczej badającej sprawę uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika, członek komisji skarbu państwa, wiceprzewodniczący podkomisji do spraw wielkopowierzchniowych obiektów handlowych, dyr. finansowy, menedżer eksportu, absolwent zarządzania i marketingu...Imponujące, prawda? Cóż, wygląda na to, że pan poseł Olszewski zajmował się wieloma rzeczami, ale akurat nie bezpieczeństwem na drogach czy też "harmonizowaniem obszaru"...

Jedna z zasad, których prawdziwość wielokrotnie mi się sprawdzała w życiu brzmi: dyskusja tylko wtedy ma sens, kiedy przynajmniej jedna ze stron ma co najmniej  blade pojęcie o czym mówi. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ "zniesienie tolerancji pomiaru urządzeń automatycznego nadzoru nad zachowaniem w ruchu drogowym" byłoby niewątpliwie kolejnym sukcesem, "poniesionym" przez ten rząd. I to na skalę światową, bo o ile mi wiadomo, każdy pomiar, bez wyjątku, zakłada pewną tolerancję. A tu proszę, jeden przepis, jedna ustawa i mamy pierwszy na świecie i w historii idealny pomiar, bez żadnego,  nawet najmniejszego odchylenia. Po prostu je znieśliśmy i już. I nie ma się z czego śmiać, bo ten zapis znalazł się w poważnym dokumencie, stworzonym przez bardzo mądrych ludzi, a następnie niemniej mądrzy ludzie o tym dyskutowali. Obszernie i... bez sensu.

Dlatego przypomnijmy, jak jest. Otóż, po pierwsze, obecnie obowiązujące przepisy zakładają, że każdy kierowca może popełnić błąd w wysokości 10 km/h włącznie (ustawa z dnia 29 października 2010 r. o zmianie ustawy - "Prawo o ruchu drogowym" oraz niektórych innych Ustaw; Dz. U. 225 p. 1466 z 30 listopada 2010 r.). W rozporządzeniu ministra gospodarki (z dnia 9 listopada 2007 r. w sprawie wymagań, którym powinny odpowiadać przyrządy do pomiaru prędkości pojazdów w ruchu drogowym, oraz szczegółowego zakresu badań i sprawdzeń wykonywanych podczas prawnej kontroli metrologicznej tych przyrządów pomiarowych) czytamy z kolei, że "Wartości błędów granicznych dopuszczalnych wskazania prędkości przyrządu przy zatwierdzeniu typu i legalizacji pierwotnej oraz legalizacji ponownej w: (...)

2) znamionowych warunkach użytkowania - wynoszą:

a) ± 3 km/h - dla prędkości do 100 km/h.

b> ± 3 % wartości mierzonej - dla prędkości powyżej 100 km/h."

Co to oznacza? Otóż jeżeli radar pokazał, że jechaliście na "pięćdziesiątce" np. 52 km/h, to w rzeczywistości równie dobrze mogło to być 49 km/h, jak i 55 km/h. Istotne, że prędkość mogła być niższa niż dozwolona, więc nie ma podstaw do ukarania.

Taka jest urzędowa tolerancja przyrządów do pomiarów prędkości. Jak planowano zmienić ten przepis? Nie mam pojęcia, ale przypuszczam, że w ogóle o tym nie myślano, bo pewnie nikt nie wiedział o istnieniu wspomnianego rozporządzenia. Wydał je, przypomnijmy, minister gospodarki. Owszem, podlega mu Główny Urząd Miar, lecz to w zasadzie wszystko, co to ministerstwo ma wspólnego z radarami. Bezpieczeństwem na drogach zasadniczo zajmuje się... No właśnie, kto? Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego i Inspekcja Transportu Drogowego podlega Ministerstwu Infrastruktury i Rozwoju. W sprawie bezpieczeństwa na drogach często wypowiada się policja, podległa z kolei pod MSW. Żeby bałagan był pełny, od czasu do czasu swoje trzy grosze musi wtrącić Ministerstwo Sprawiedliwości.

Oczywiście jak to w Polsce - nie wie prawica, co czyni lewica i panuje ewidentny chaos, czego efektem ma być "zniesienie tolerancji pomiaru". Moim zdaniem dobrze byłoby w końcu skupić kwestie bezpieczeństwa na drogach w jednych rękach. Mogą to być nawet ręce Pawła Olszewskiego, byle zajmowała się tym jedna instytucja a nie każda po trochu, co ewidentnie bezpieczeństwu nie służy.

Tymczasem zmierzenie prędkości to wcale nie taka prosta czynność i wszystkie przyrządy - od prędkościomierzy, przez GPS po policyjne wideorejestratory - bardziej lub mniej, ale przekłamują. Właściwie bardziej prędkość obliczają niż mierzą.

W nowszych samochodach zlicza się obroty koła z czujnika ABS. Jeśli ABS brak, a tak bywało wcześniej, prędkość mierzyło się na skrzyni biegów. Efekt jest taki, że tak naprawdę nie wiemy, z jaką prędkością jedziemy (na szczęście zazwyczaj jest ona niższa niż pokazują pokładowe przyrządy). Pytanie zatem, skąd wie to np. policja. Odpowiedź jest prosta - też nie wie.

Weźmy bardzo rozpowszechniony w Polsce np. wideorejstrator, ten od "zapraszam do radiowozu". Otóż pokazuje on prędkość pojazdu, w którym się znajduje; odczytywaną, jak wspomniałem, z czujnika ABS. Żeby pokazał szybkość kontrolowanego samochodu, radiowóz musi przez pewien czas jechać z taką samą prędkością, jak on. Jest to rejestrowane i jeśli prędkość była wyższa od dozwolonej - to mandat. No dobra, ale jeśli mamy jechać z taką samą prędkością, to musimy wiedzieć jaka ona jest, a nie wiemy, skoro mamy ją dopiero zmierzyć....Mamy więc taką sytuację: żeby zmierzyć prędkość, musimy jechać z taką samą prędkością, a więc musimy wiedzieć, jaka ona jest, żeby ją zmierzyć. Oczywiście to teoria, w praktyce robi się to znacznie prościej i skutecznie: "na oko". Policjant ocenia, że jedzie tak samo i dokonuje pomiaru ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Na pomiar prędkości jadącego samochodu, w tym oczywiście również i radiowozu, ma wpływ wiele czynników zaburzających odczyt. Przypominam, że prędkościomierz mierzy obroty koła na czujniku ABS. Tymczasem im większy obwód koła, tym podczas jednego obrotu przejedziemy większą odległość. A na obwód koła wpływ mają zarówno ciśnienie w ogumieniu, jak i głębokość bieżnika. Ta zgodnie z obowiązującym prawem może mieścić się w widełkach od 1,6 mm do 9 mm. Z punktu widzenia pomiaru prędkości różnica olbrzymia, bo prędkościomierz "nie wie", jaki jest aktualny obwód kół, mierzy tylko liczbę obrotów. Oczywiście wideorejestratory w radiowozach są homologowane i legalizowane do określonego rozmiaru opony (podobnie jak taksometry w taksówkach). Ale o ciśnieniu w oponach lub stanie bieżnika nie ma w ogóle mowy. Możemy mieć więc taką sytuację, że dwa samochody jadą z "wizualnie" tą samą prędkością, a jej odczyt jest zupełnie różny. Wystarczy, żeby radiowóz miał odrobinę łyse (ale w granicach prawa) albo niedopompowane opony, a jego prędkościomierz (a więc i wideorejestrator) pokaże inną prędkość niż jest faktycznie. Czy takie pomiary mogą być wiarygodną podstawą do ukarania kierowcy?

Tomasz Bodył

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy